sobota, 31 sierpnia 2013

John Green - Gwiazd naszych wina


Tytuł: Gwiazd naszych wina
Autor: John Green
Wydawnictwo: Bukowy Las
Opis książki: Szesnastoletnia Hazel choruje na raka i tylko dzięki cudownej terapii jej życie zostało przedłużone o kilka lat.Jednak nie chodzi do szkoły, nie ma przyjaciół, nie funkcjonuje jak inne dziewczyny w jej wieku, zmuszona do taszczenia ze sobą butli z tlenem i poddawania się ciężkim kuracjom. Nagły zwrot w jej życiu następuje, gdy na spotkaniu grupy wsparcia dla chorej młodzieży poznaje niezwykłego chłopaka.
Ocena: 4-/6

Gwiazd naszych wina to opowieść o szesnastoletniej Hazel chorującej na raka tarczycy. Hazel mimo młodego wieku jest bardzo świadoma otaczającego ją świata i analizuje go przy każdej okazji, w przerwach czytając książki i oglądając America's Next Top Model. Pewnego dnia Hazel, odwiedzając grupę wsparcia, poznaje Augustusa, siedemnastolatka z amputowaną nogą, u którego nastąpiła remisja choroby. Hazel i Gus zbliżają się do siebie, odkrywając jak bardzo są podobni, a zarazem różni od siebie. Wyruszają w wielką podróż i zostają dotknięci najwspanialszym uczuciem z możliwych. Dobra passa nie trwa jednak długo, bo świat nie jest instytucją zajmującą się spełnianiem życzeń.

Bardzo podobają mi się postaci Hazel i Augustusa. Podoba mi się sposób, w jaki patrzą na świat, z jaką dojrzałością to robią. Podobają mi się ich egzystencjalne rozterki i rozmyślania nad rzeczami na pozór banalnymi. Podoba mi się język, jakim operuje autor, podoba mi się dobór słów, nazwałabym to poetycką prozą. W książce jest całe mnóstwo pięknych i uniwersalnych wersów, ale zacytuję ten, który urzekł mnie najbardziej (i przy okazji nie jest dołujący)

[...]- Czy wiedzą państwo - zapytał z rozkosznym akcentem - co Dom Perignon powiedział po wynalezieniu szampana?
- Nie - przyznałam się.
- Zawołał do swoich towarzyszy z klasztoru: "Chodźcie szybko, piję gwiazdy!"[...]

[...]- Wspaniale. A możemy dostać więcej szampana? - spytał Augustus.
- Oczywiście - odparł kelner. - Dziś wieczór złapaliśmy do butelek wszystkie gwiazdy, młodzi przyjaciele.[...] 
Jednak ogólnie rzecz biorąc, czuję się nieco oszukana. Cały hajp wokół książki pozwolił mi sądzić, że to coś, czego nigdy w życiu nie zapomnę, że będę płakać rzewnymi łzami, że dostanę coś, co mnie zmieni. Przez hajp mam na myśli peany pisane na jej cześć, tematyczne torty, grafiki, obudowy na telefon, koszulki, pościele, posty, po których przeczytaniu chciało mi się płakać i szczerze mówiąc, w ogóle tego nie rozumiem. Owszem, to jest dobra książka. Czytało się ją świetnie i była przyjemna dla oczu, ale czy dla duszy?

Możliwe, że nie poniosło mnie tak bardzo dlatego, że już czytałam coś bardzo podobnego. Chodzi mi o Zanim umrę. Ta, z tego co wiem, nie przeszła tak głośnym echem, jak Gwiazd naszych wina, ba! niewiele osób wie, że na jej podstawie powstał nawet film (Now is good). Tak więc nie, nie uważam, żeby Gwiazd naszych wina była tak genialną książką, jaką została okrzyknięta. Podobała mi się, powtarzam raz jeszcze, jednak nie mogę pozbyć się tego uczucia zawodu, bo jakoś gdzieś tam się trochę zawiodłam.

Będę więc kontynuowała moją podróż z książkami, oczekując tej jednej jedynej, która zmieni moje życie.

Komu polecam? Ciężko powiedzieć, bo większość przeczytała już tę książkę. Polecam tym, którzy chcą poczytać wzruszającą poezję pisaną prozą, a także tym, którzy chcą się wypłakać i potrzebują jakiegoś bodźca.

piątek, 30 sierpnia 2013

"5 filmów mojego dzieciństwa"


Nominowana zostałam przez Łukasza z lukkiluke, który nie raczył mnie poinformować o nominacji, dlatego wpis dodaję z opóźnieniem. 

  1. "Diuna" z '84

Uwielbiam ten film mimo tych kiepskich, patrząc z perspektywy czasu, efektów i niezgodności z książką. To film, który automatycznie kojarzy mi się z dzieciństwem, obejrzeliśmy go z tatą z milion razy i nadal zdarza nam się oglądać, ale broń Boże z płyty czy z dysku, musi być z kasety VHS, bo nic tak nie dodaje klimatu jak rozmyty obraz, kiepski dźwięk i przejeżdżające co chwila krechy, oznaczające zjechaną do granic możliwości taśmę - dzieciństwo, ot co! Poza tym Paul Atryda... no kurde...





Patrzę na ten obrazek i już zaczynam płakać

2. "Królowa śniegu" z '57
Jeśli nie widzieliście tej wersji, toście jeszcze nic w życiu nie widzieli. Ciężko w internetach znaleźć tę bajkę z lektorem, a nie dubbingiem, ale udało mi się i mając lat 22 obejrzałam, wypłakując sobie oczy. Czy oglądając filmy z dzieciństwa też macie to dziwne uczucie? Ciężko je w ogóle nazwać, coś pomiędzy deja vu a nostalgią. Uwielbiam tę bajkę, bo wywołuje we mnie dokładnie to uczucie.


3. "Kevin sam w domu"

Oglądam bez względu na porę roku i nikt mi nigdy nie wmówi, że Kevin jest nudny i że nie na czasie, i że można się w święta obejść bez Kevina - nie można. Oglądam co roku, odkąd pamiętam, oczywiście z kasety VHS nie inaczej, bo kasety VHS to kwintesencja dzieciństwa dzieci lat 90tych.




4. "Piękna i Bestia"

"Piękna i Bestia" koniec kropka. Rzecz jasna tylko z kasety i tylko z lektorem. Czasem sobie włączę i na dźwięk melodii z czołówki zaczynam rzewnie płakać, że nie wspomnę o końcowym chórze.






5. "Opowieść o dinozaurach"

Niestety tej bajki nie mogę znaleźć z lektorem, a taką ją właśnie pamiętam, szkoda, bo lektor jednak miał swój urok, kiedy byłam brzdącem, a na kasecie nie mam, bo własnoręcznie wykasowałam, mając lat 6 bodajże. Jednak z lektorem czy z dubbingiem - bajka kozak. Momentami trochę mroczna.



Do tego jeszcze cała masa innych bajek. Weźmy na przykład "My Little Pony", ale te stare, z '85, albo cykl Najpiękniejsze Bajki produkcji Hanna Barbera, które opowiadała Olivia Newton - John (och, jak ja tęsknię za tymi właśnie bajkami, w internecie niemożliwe do odnalezienia). A skoro jesteśmy już przy dzieciństwie, to na kasetach magnetofonowych mieliśmy całe mnóstwo słuchowisk i jednym z nich były Dzikie Łabędzie. Przepiękna bajka, z przepiękną muzyką, opowiadana przez niesamowicie ciepły męski głos - tego też nigdzie nie mogę znaleźć, jedyne, co wynalazłam, to bajka opowiadana przez Żebrowskiego i jakąś kobitkę, ale to nie to. Szukałam ostatnio w domu tej kasety, ale wyparowała, pewnie ktoś ją wyrzucił przy przeprowadzce i wierzcie mi lub nie - płakałam przez kilka dni.

No. Będzie. Postem rządzą bajki, ale to właśnie one przenoszą mnie do dzieciństwa za każdym razem, kiedy je oglądam.

Nominuję wszystkie blogi, które mnie obserwują i czytają tę notkę (poza tymi, które już się bawiły, chyba że macie ochotę pobawić się raz jeszcze), mówię serio, pójdę i sprawdzę, czy wywiązaliście się z zadania.

Pozdrawiam!

czwartek, 29 sierpnia 2013

Angielski w praktyce, czyli kilka słów o wydawnictwie Colorful Media + moja obsesja na punkcie Sherlocka

Jak zapewne większość z Was wie, języków najlepiej uczyć się w praktyce. Najkorzystniej byłoby rzecz jasna wybyć na jakiś czas do kraju, w którym operuje się interesującym nas językiem, ale nie zawsze mamy taką możliwość. Dlatego też najlepiej jest w tym konkretnym języku czytać i słuchać. Mówię z własnego doświadczenia - nic nie nauczyło mnie angielskiego tak, jak filmy i seriale oglądane z angielskimi napisami, oraz książki. Znacznie szybciej uczę się nowych zwrotów i gramatyki w praktyce, niż kując je z zeszytu. Oczywiście nikogo nie nakłaniam tutaj, żeby odpuścił sobie naukę języków w szkole, broń Was Bóg, po prostu uważam, że w szkole nie nauczycie się języka tak, jak czytając i słuchając czegoś, co Was interesuje, (a niech to będzie nawet 50 Shades of Grey! Sama przeczytałam caluteńką trylogię po angielsku i wcale nie żałuję! Słyszałam zresztą, że tłumaczenie jest jeszcze gorsze od oryginału), bo nauka przez zabawę to najefektywniejsza metoda.

Tutaj z pomocą przychodzi nam wydawnictwo Colofrul Media zajmujące się wydawaniem czasopism w języku angielskim (również biznesowym), ale także niemieckim, hiszpańskim, francuskim czy rosyjskim.Są to magazyny zawierające artykuły o przeróżnej tematyce, ale zawsze ciekawe i na czasie, co tylko zachęca do czytania, a tym samym do nauki. Dodatkowo do każdego artykułu dołączone jest słownictwo, dzięki któremu nie musimy przerywać lektury i grzebać w słownikach (czasopisma możecie nabyć w sklepie internetowym) Jeśli jednak wolicie słuchać, każdy magazyn możecie pobrać w formacie mp3 na stronie głównej wydawnictwa.

Wydawnictwo nie ogranicza się jednak do wydawania jedynie magazynów językowych. Kiedy wchodzimy na stronę główną okazuje się, że znajdziemy na niej serwis, gdzie możemy uczyć się biznesowego niemieckiego, rosyjskiego oraz angielskiego, czy też internetową księgarnię.

____________________________________________________________

Prywata, a jakże. Znów trochę zamuliłam z blogowaniem, a to wszystko dlatego, że ja nie potrafię żyć bez seriali i pech chciał (no może nie taki znów pech), że postanowiłam obejrzeć Supernatural i bardzo szybko popadłam w uzależnienie, co zaowocowało tym, że w niecałe trzy tygodnie obejrzałam wszystkie odcinki,  a jest ich około 170, więc jeśli kogokolwiek można nazwać nołlajfem, to właśnie mnie. Dodatkowo dochodzę do wniosku, że chyba jednak będę potrzebowała okularów.

P.S. Pamiętacie, kiedy pisałam o własnym projekcie naklejki na kindla? Przyszła już jakiś czas temu. Nie jest tak "bogata" jak planowałam i nawet dobrze się stało, bo chyba bym się pochlastała, gdybym zobaczyła coś, nad czym pracowałam kilka dni, nie w takiej formie, jak sobie wyobrażałam. Domyślacie się już, że tak się właśnie stało. Naklejka jest za ciemna i nie taka, jak ta, którą kupiłam kiedyś (tamta miała więcej części do naklejenia, dzięki czemu całość wyglądała lepiej i było to zwyczajnie łatwiejsze w obsłudze). Zobaczcie sami:

klik po większe

No jest jak jest, wiem, jakie błędy popełniłam przy fotoszopowaniu i czego unikać kolejnym razem, więc pokuszę się o zrobienie czegoś ciekawszego, ale to dopiero za jakiś czas.

Pochwalę się Wam jeszcze moim zakupem na OtherTees


Gdyby ktoś był zainteresowany zakupem, to od razu mówię, że każdy projekt sprzedawany jest tylko przez dwa dni, koszulka kosztuje 33 zł + 7 zł przesyłka, jakościowo jest taka sobie, ale jest śliczna i uważam, że warta tych 40 zł. Jakby ktokolwiek miał jakieś wątpliwości i pytania co do zakupu na stronie, to wiecie, gdzie mnie znaleźć ;)

P.P.S. Kolejna recenzja już wkrótce. Teraz pójdzie szybko, bo na razie skończyły mi się seriale.

Pozdrawiam :)


czwartek, 8 sierpnia 2013

"Hannibal" zbiorczo

Nie mam pojęcia, od czego tutaj zacząć, zaczynam pisać już chyba po raz trzeci i ciągle wychodzi mi z tego bardzo chaotyczna kloaka, więc jeśli tak samo będzie i tym razem - przepraszam, ale jednocześnie zaznaczam, że nie będzie to długi wpis.

Zacznę może od tego, że w ramach przerwy w czytaniu urządziłam sobie maraton filmowy. Wcale nie zamierzałam oglądać "Milczenia owiec", ale tak się złożyło, że był to pierwszy film, który wpadł mi w oko, kiedy spoglądałam na półkę z DVD.

Cokolwiek nie napisałabym o Hannibalu, będzie to brzmiało infantylnie i zapewne bardzo irytująco. Jeśli czytaliście "O mnie" to już wiecie, a jeżeli nie, to zaraz się dowiecie, że jestem typową "fangirl", więc o Lecterze wypowiadałabym się w samych superlatywach, bo to jedna z niewielu postaci, które są ze mną odkąd pamiętam i mimo że jako dziecko Hannibal mnie przerażał, a wzrok Hopkinsa paraliżował, tak z wiekiem strach przerodził się w coś w rodzaju fascynacji. Uwielbiam Lectera. Uwielbiam to, że z jednej strony jest bezwzględnym socjopatą, a z drugiej czarującym i niemalże czułym dżentelmenem. Przepadam za trzema pierwszymi częściami Hannibala, czwartą jednak uważam za dość nietrafioną. Film sam w sobie jest dobry i przyjemnie się ogląda, ale oglądając odczuwałam jakiś straszny brak (i nie chodzi tu jedynie o brak Hopkinsa).

Teraz o serialu. Zaczęłam oglądać wczoraj, skończyłam dzisiaj. Mimo iż uważam, że serial jest genialny, to jednak czuję się nieswojo. Oczywiście jest tutaj całe mnóstwo odniesień do oryginalnego Hannibala i każdy, kto widział film choć raz, będzie wiedział, co mam na myśli. Rzecz w tym, że odniesienia są... dziwne, nie umiem tego inaczej ująć, i ani myślę zdradzać konkretów! Natomiast tym, co ujmie fanów Hannibala, to sama końcówka 13 odcinka ;)

Teraz o samym Hannibalu. Nie ma on w sobie nic z czaru filmowego Hannibala. To okrutny i bezwzględny manipulant, natomiast oglądanie go podczas gotowania... cóż, to już inna bajka. To trochę jak oglądanie Nigelli Lawson gotującej BARDZO ekskluzywne dania, jednak mimo wszystko darowałabym sobie kanapkę z sopocką podczas oglądania. Mięso ciężko przechodzi przez gardło.

Na pochwałę zasługują bardzo "bogate" halucynacje Willa Grahama, aktorstwo zarówno Dancy'ego jak i Mikkelsena, że o zdjęciach nie wspomnę. Serial to majstersztyk, ale nie ma sensu porównywać go z filmem, to niejako dwa odrębne tematy, zresztą wydaje mi się, że większość osób, które widziały serial i film, będą tego samego zdania, bo i odczucia towarzyszące oglądaniu są całkiem inne. Serial jest przede wszystkim o wiele bardziej brutalny, a sceny dosadne, makabryczne, ale i szalenie pomysłowe.

Ze wstydem przyznaję się, że nie przeczytałam jeszcze książek, ale to się wkrótce zmieni.

Przepraszam za chaos panujący w tym poście. Jak znam siebie, nie napisałam większości tego, co chciałam napisać.

P.S. Nie traktujcie tego jak recenzji, bo to nie jest recenzja. Bardziej zachęta do dyskusji ;)

niedziela, 4 sierpnia 2013

Lars Husum - Mój kumpel Jezus


Tytuł: Mój kumpel Jezus
Autor: Lars Husum
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Opis książki: Nikolaj i Siorka to dzieci gwiazdy pop Grith Okholm i listonosza Allana. Od dnia wypadku samochodowego, w którym giną oboje rodzice, sieroty zmuszone są koegzystować w niezdrowej symbiozie i toksycznym związku. Nikolaj rośnie niesforny, brutalny i chorobliwie zależny od siostry. Mijają lata, a Siorka stara się poukładać sobie życie, na co nie chce zgodzić się jej brat. Kiedy Nikolaj bije do nieprzytomności swoją dziewczynę Silje, jego siostra postanawia, że nie będzie dalej tak żyć. Dochodzi do tragedii...
Ocena: 4/6

Zaraz po przeczytaniu „Ireny” ściągnęłam z półki „Mojego kumpla Jezusa”, która to już od pewnego czasu była przesuwana w kolejce na coraz to dalsze miejsce, ale ileż można zwlekać? Z poczuciem winy otworzyłam i zaczęłam czytać.

Bohaterem „Mojego kumpla…” jest Nikolaj Okholm, syn znanej duńskiej piosenkarki Grith i mniej znanego listonosza Allana. Poznajemy go, kiedy wchodzi w wiek dojrzewania i podnieca się na widok majtek koleżanki, przysparzając sobie niezłych kłopotów. Nikolaj od zawsze był niesforny, a nagła śmierć rodziców tylko pogłębia ten stan. Odtąd chłopcem zajmuje się Sanne, starsza siostra Nikolaja, pieszczotliwie nazywana przez niego Siorką. Dziewczyna staje na głowie, żeby bratu niczego nie brakowało i zawsze stara się być przy nim, rekompensując tym samym brak rodziców. Chłopak jednak wykorzystuje zaangażowanie Siorki i robi wszystko, żeby odciągnąć ją od jej własnego życia, zainteresowań, związków i okazuje się być bezgranicznym egoistą. W końcu jednak Sanne poznaje Briana, niezbyt urodziwego, jednak bardzo dobrego człowieka. Dziewczyna sprzedaje rodzinny dom i wyprowadza się do nowego partnera. Wszyscy czują, że ma dość zachowania Niko. Rodzeństwo nie widuje się ze sobą przez rok, mając ze sobą jedynie telefoniczny kontakt, w końcu jednak Siorka postanawia spotkać się z Nikolajem i zaprasza go do siebie. Na miejscu chłopak odkrywa, że jego siostra jest w zaawansowanej ciąży i spodziewa się syna, odczuwa tym samym dotkliwe ukłucie zazdrości. Niko wie jednak, że wciąż jest dla Siorki najważniejszy i pewnej spokojnej nocy w akcie kompletnego egoizmu przychodzi do domu Sanne i podcina sobie żyły. Na wpół śpiąca dziewczyna nie do końca rozumie, co się dzieje, natomiast Brian zrywa się i wiezie szwagra do szpitala. Wracając do domu już wie, że wydarzyła się tragedia, która zmieni życia najbliższych Siorki.

Z początku chciałam rzucić tę książkę i dać sobie z nią spokój. Nie byłam w stanie znieść egoizmu Nikolaja i jego zachowań. W odpowiednim momencie wkracza jednak tytułowy Jezus. Pojawia się on dosłownie kilkukrotnie w życiu Nikolaja, jednak to właśnie on powoduje, że chłopak całkiem się zmienia, a my jesteśmy tej zmiany naocznymi świadkami.

Nie uświadczycie tutaj żadnych biblijnych przypowieści. W zasadzie niczego związanego z Biblią, poza samym Jezusem, jest za to mnóstwo seksu, śmierci, przemocy i ostrych słów. Chyba to właśnie cenię w skandynawskich pisarzach – nie owijają w bawełnę. Ich styl jest bardzo charakterystyczny i odznacza się pewną surowością, ale też realizmem. Na pewno znacie to uczucie, kiedy mentalnie pukacie się w czoło, myśląc „co robisz, durna, w normalnym życiu ludzie się tak nie zachowują!”. To właśnie z reguły cechuje postacie fikcyjne, brak racjonalnego myślenia jest dla nich typowy, natomiast w „Moim kumplu…” tego nie ma. Wszystko opisane jest w taki sposób, że jesteśmy w stanie zrozumieć zachowania i motywy Nikolaja, a także osób z jego otoczenia.

Fabuła książki jest dość nietypowa, podobnie jak narracja, która prowadzona jest w czasie teraźniejszym z perspektywy narratora wszechwiedzącego (o, chyba jednak coś wyniosłam z lekcji języka polskiego), którym jest Nikolaj, a ten czasem spoileruje… co w ogólnym rozrachunku takie straszne nie jest.

Mimo wszystko mam mieszane uczucia. Nie wiem, czy mi się ta książka podobała, czy nie. Jest dobra i ciekawa, nietypowa, ale czegoś jej brakuje. Jakiejś iskry. No i zakończenie jest rozczarowujące, przynajmniej według mnie. Pozostaje otwarte, ale w bardzo irytujący sposób, jakby autor zostawiał sobie bardzo szeroko otwartą furtkę, a z tego, co wiem, kontynuacji nie będzie. Ciężko wystawić mi jakąkolwiek ocenę, ale dam mocne, porządne 4.

Komu polecam? W zasadzie każdemu, bo to książka dla wszystkich, myślę, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie.


Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Zysk i S-ka


_____________________________________________________________________

To teraz prywata, rzecz jasna. Osoby, które jeszcze nie odpowiedziały na moje pytania odnośnie Liebster Blog (czyli żadna z nominowanych) są u pani. Ale ja nie o tym chciałam tak naprawdę. Jako zagorzała psychofanka Sherlocka i wszystkiego, co z nim związane, czuję się w obowiązku zapytania Was, czy widzieliście już teaser trailer sezonu numer trzy. Bo ja widziałam i jak babcię kocham dawno żadne 23 sekundy tak mnie nie uradowały, były to iście kwikogenne 23 sekundy mojego życia. Otóż Sherlock żyje i w ciągu trzech sekund jego mina wyraża więcej emocji niż moja w ciągu całego życia (to dzięki Benedictowi, rzecz jasna, nikt nie zrobiłby tego lepiej), John ma wąsy (które już zyskały własny fandom i kto wie, czy nie powstały już fanfiki), Molly nadal pracuje w kostnicy, Lestrade ściął włosy, pani Hudson prawdopodobnie nadal domywa lodówkę z resztek ludzkich szczątków, a Mycroft wygląda beztrosko jak zwykle. No i ja się pytam, czy Wy jesteście równie podekscytowani, co ja, bo mnie chyba poszła para z uszu i nie do końca wiem, czego mam się po sobie spodziewać, kiedy dostaniemy już taki właściwy trailer, że nie wspomnę o The Empty Hearse, w którym to będziemy oglądać ludzi z otoczenia Sherlocka radzących sobie po jego śmierci. Nie wiem, czy to wytrzymam, bo na samo wspomnienie Johna w The Reichenbach Fall mam łzy w oczach. No ale co ja tu będę gadać, macie, obejrzyjcie sobie:

czwartek, 1 sierpnia 2013

Liebster Blog - kolejna odsłona

Ostatnio zostałam doceniona po raz kolejny :D Bardzo mi miło, tym bardziej, że mój blog nie jest blogiem jakoś tłumnie uczęszczanym i każda tego typu nominacja raduje mnie niezmiernie :)

Nominowana zostałam przez Angelę z Książki - moja kofeina 


Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za “dobrze wykonaną robotę”. Wyróżnienia zwykle otrzymują blogi o mniejszej liczbie obserwatorów, co daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób, informujesz wybranych blogerów oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.
Oto pytania i moje odpowiedzi:

  • Zbierasz cytaty z książek? 
Raczej nie. Robiłam to kiedyś, ale niezbyt mi się te cytaty przydały, więc zaprzestałam.
  • W jakich akcjach czytelniczych bierzesz udział?
Aktualnie w żadnych, nie licząc mojej własnej akcji, pt. "Przeczytaj w końcu książki, które masz i które chciałaś przeczytać". Dodam tylko, że pozycji jest ok. 180, a czasu jak na lekarstwo.
  • Muzyka czy książki? Co jest dla Ciebie ważniejsze?
Kocham muzykę, nie umiem bez niej żyć i sama kocham śpiewać, ale to jednak dzięki książkom mogę się całkiem oderwać od rzeczywistości i to akurat bardzo w książkach cenię.
  • Czytasz, idąc? Czy raczej nie ryzykujesz?:)
Raczej mi się nie zdarza. Raz, że jak dla mnie to okropne pozerstwo, a dwa, że po prostu niebezpieczne.
  • Czy, jeśli miałabyś/miałbyś możliwość "wyłączenia emocji", zarówno tych dobrych, jak i złych, zrobiłabyś/zrobiłbyś to?
Raczej nie. Zresztą oglądałam Equilibrium i wiem, że tak całkiem w człowieku emocji wyłączyć się nie da, o!
  • Co najbardziej Cię blokuje np. podczas podejmowania życiowych decyzji?
Nie mam tego problemu. Będzie, co ma być.
  • Co myślisz teraz, z perspektywy czasu, o sobie sprzed 5-10 lat?
Że byłam głupia. Ogólnie niewiele się zmieniłam, z tym, że teraz może trochę więcej wiem i jestem trochę mądrzejsza i bogatsza w doświadczenia.
  • Jakie masz wspomnienie, które przywołane, za każdym razem sprawia, że się śmiejesz?
Każde spotkanie z moją kumpelą. Zawsze jest mnóstwo zabawy, śmiechu i atrakcji :D
  • Starasz się jakoś reklamować swojego bloga, czy po prostu piszesz, robisz swoje, nie patrząc na liczbę komentarzy?
Nie reklamuję się jakoś specjalnie. Mam link do bloga wklejony w podpisie na forum, poza tym staram się komentować u innych i po prostu robić swoje. Komentarze widzieć zawsze miło, ale ich brak nie sprawi, że przestanę czytać, czy recenzować.
  • Co myślisz o osobach, które nie czytają, a w dodatku uważają, że to głupie i nudne? Próbujesz ich przekonać do zmiany zdania?
Uważam ich za idiotów. Może to i mocne stwierdzenie, ale taka jest prawda. Do tej pory nie spotkałam w miarę ogarniętej i ciekawej osoby, która jednocześnie nie czyta książek. Takie cuda nie istnieją.
  • Lubisz zawzięte dyskusje z osobą o diametralnie różnych poglądach?
Jestem strasznie nerwowym człowiekiem i po prostu wolę takich tematów unikać. Taką właśnie osobą o diametralnie róznych poglądach jest mój tata i na poważniejsze tematy po prostu nie rozmawiamy, a jak on zaczyna, to wychodzę, bo wiem, że i tak nie ma sensu, a kłócić się nie zawsze mam ochotę.

Pytania ode mnie:
  1. Czy zdarza Ci się kupować książki z samej chęci posiadania?
  2. Wolisz czytać serie książek czy pojedyncze tomy?
  3. Kiedy wolisz film od książki?
  4. Jakie warunki musi spełniać książka, żeby Cię zainteresowała?
  5. Jest jakaś książka, którą bardzo chcesz przeczytać, ale dotąd nie miałaś/eś okazji, bo np. jest droga czy długa?
  6. Do czego możesz porównać czytanie książek?
  7. Najczęściej odwiedzana strona internetowa?
To tyle, jeśli chodzi o pytania ode mnie, nie jestem kreatywna, a dzisiaj ani wcale, więc mam nadzieję, że osoby, które zamierzam nominować odpowiedzą chętnie bez "omg, ale drętwe te pytania" mimo że wiem, że są drętwe.

A oto moje nominacje (i również nie będzie ich 11, wybaczcie):

Małgorzata Kalicińska, Basia Grabowska - Irena


Tytuł: Irena
Autor: Małgorzata Kalicińska, Basia Grabowska
Wydawnictwo: W.A.B.
Opis książki: Trzy kobiety: Dorota, Jagna i Irena. Dorota. Niezbyt zaradna życiowo, trochę eko, trochę hippie, bałaganiara. Jagna - córka, wiek 27+, bardzo zaradna pracowniczka korporacji. Irena - „babka". Przyszywana ciotka Doroty. Świeża wdowa. Jagna źle znosi brak akceptacji, ale domyśla się, że prawdziwa przyczyna konfliktu tkwi głębiej. I ma rację. Jagna nie jest pierwszym dzieckiem Doroty, wcześniej był chłopiec, który zmarł „śmiercią łóżeczkową". Matka nigdy się z tym nie pogodziła. A Jagna nigdy nie dowiedziała się, że miała brata. Kobiety oddalają się od siebie, w końcu Jagna postanawia odciąć się od toksycznej matki. Wtedy wkracza Irena: Dorota musi dojść ze sobą do ładu. „Pochować" synka i naprawdę pokochać córkę.
Ocena: 5/6
„Irena” to historia trzech kobiet reprezentujących trzy różne pokolenia. Najmłodsza z nich to Jagoda – wykształcona, na wysokim i dobrze płatnym stanowisku "okołotrzydziestolatka". Dorota – kobieta po pięćdziesiątce prowadząca dobre i spokojne życie u boku ukochanego męża poznanego jeszcze w liceum, matka Jagody. I wreszcie tytułowa Irena – osiemdziesięcioletnia przyszywana ciotka Doroty, z pozoru surowa i o stalowych nerwach, jednak tak naprawdę jest – jak określiła ją Jagoda – jak żółw „taki twardy dlatego, że taki miękki”.

Cała historia rozpoczyna się w momencie śmierci Felka – męża Ireny. Tutaj poznajemy też Jagodę i Dorotę i od razu dostrzegamy różnice między nimi. Dorota jest dość roztrzepana, łatwo wyprowadzić ją z równowagi i szybko panikuje. Jej córka natomiast przyjmuje wszystko chłodno i z dystansem, nie pozwalając sobie, by zawładnęły nią negatywne emocje. Kontakt matki z córką nie wygląda ciekawie, a im bardziej zagłębiamy się w historię, konflikt między nimi tylko się pogłębia. Matka bowiem oczekuje od córki, że ta wyjdzie w końcu za mąż, urodzi jej wnuki i przestanie zaharowywać się na śmierć. Córka natomiast to typowy yuppie i nie w głowie jej zamążpójście, a tym bardziej macierzyństwo i każda rozmowa na ten temat kończy się awanturą. Po kolejnej takiej kłótni Jagoda ma dość i wychodzi z domu, postanawiając, że zerwie z matką wszelkie kontakty, bo czuje, że nigdy nie dorośnie do oczekiwań Doroty. Tu do akcji wkracza Irena, która podejmuje wszelkie możliwe środki, by pogodzić kobiety ze sobą. Okazuje się jednak, że to sprawa wcale nie taka prosta, każda z nich bowiem ma tajemnice, które bardzo wpłynęły na ich życie i wciąż je zatruwają.

Muszę przyznać, że z początku „Irena” szła mi bardzo opornie. Strasznie przeszkadzał mi charakter Jagody i sposób, w jaki traktowała innych ludzi – zawsze z góry, zawsze Jagódka jest lepsza od reszty świata: rozważniejsza, mądrzejsza, bardziej elokwentna – nie cierpię takiego zachowania i był to główny powód, dla którego „Irenę” odłożyłam na półkę. I to był ogromny błąd, bo kiedy znów po nią sięgnęłam, historia nabierała tempa i Jagodę zaczynałam coraz lepiej rozumieć. Myślę, że wiele z nas zna to uczucie, kiedy wiemy, że nie spełniliśmy oczekiwań naszych rodziców i nie jesteśmy tacy, jakimi oni chcieliby nas widzieć, dlatego w miarę czytania utożsamiałam się z Jagą coraz bardziej. Z drugiej jednak strony (to zapewne dzięki temu, że książka pisana jest zarówno z perspektywy Jagody, jak i Doroty) byłam w stanie zrozumieć uczucia targające matką. „Irena” to taka słodko–gorzka mieszanka różnych uczuć. Pełno tu niestety rozgoryczenia, żalu i winy, ale jest również spora dawka miłości i w rezultacie również zrozumienia.
Książkę czyta się świetnie, napisana jest bardzo lekkim stylem, pełna błyskotliwych uwag i dowcipów. Jeden fragment szczególnie rozłożył mnie na łopatki:
Pamiętam, jak odłamał mi się drut od żyłki, taki do dziergania. Robiłam sobie lekki sweterek z żółtej bawełny bouclé. Poprosiłam siostrę
– Siostro, siostra zaniesie to na męską salę, może by chłopaki zreperowali? Rączki im trochę odpoczną – dodałam wesoło.
Zaniosła wraz z moim tekstem. Po godzinie wraca i mówi:
– Oddają nareperowany, ale mówią, żeby pani Dorcia tak mocno nie ciągnęła!

Jest zabawnie, ale jest też poważnie i z sensem. Teraz całkowicie rozumiem moją ciocię zaczytującą się w powieściach Kalicińskiej. Naprawdę warto i żałuję, że z „Ireną” czekałam tak długo. Płakałam i śmiałam się na zmianę, bardzo to pozytywna, życiowa i taka zwyczajnie ciepła książka.

Komu polecam? Każdej pani. Młodszej, starszej – bez znaczenia, bo to książka typowo o nas i dla nas. Pozwala dostrzec inny punkt widzenia i naprawdę daje do myślenia. Warto!

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa W.A.B.

linkwithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...