piątek, 17 kwietnia 2015

Edward Strun - Wolność Urojona


Tytuł: Wolność Urojona
Autor: Edward Strun
Wydawnictwo: Novae Res
Opis: Alan Mere ma wszystko: dobrze płatną pracę, luksusowy apartament na sto trzydziestym drugim piętrze, przyjaciela idealnego w postaci sztucznej inteligencji o imieniu Fred… oraz życie, którego nie znosi.Pewnego dnia spotyka piękną nieznajomą, Syntię, i od tej chwili nie może przestać o niej myśleć. Inne sprawy powoli tracą znaczenie, produktywność Alana w pracy gwałtownie spada, a jego rozkojarzenie natychmiast zostaje zauważone przez przełożonych.
Ocena: 5/6

Zdarza się Wam czasem usiąść i pomyśleć nad życiem? Ale tak naprawdę pomyśleć i zastanowić się, co my tak naprawdę robimy i dokąd zmierzamy? A przede wszystkim po co? Mnie zdarza się dość często, a po przeczytaniu Wolności Urojonej wiem, że nie jestem sama i takich jak ja jest coraz więcej. 

Alan Mere żyje dostatnim życiem. Ma dobrą pracę, piękne mieszkanie, najnowocześniejsze sprzęty i ogólnie wszystko, o czym człowiek w jego wieku i na jego stanowisku marzy. Alan, jak wszyscy inni w wieżowcu, już jako dziecko wiedział, co będzie w życiu robił. Oddanego przez rodziców do wychowalni malucha, od razu zaczęto przyuczać do zawodu, by jako dorosły mężczyzna mógł dawać z siebie sto procent. Alan jednak nie jest do końca zadowolony ze swojego życia. Pęd za pieniędzmi, konsumpcjonizm i wszechobecny seks zaczynają go męczyć. Pewnego razu spotyka kobietę, o której nie może przestać myśleć. To ona sprawia, że mężczyźnie spadają z oczu klapki i dostrzega, jak bardzo różni się prawdziwy świat od tego, którego wizja była mu wpajana od dziecka. Odtąd wszystko w życiu Alana zaczyna się sypać, co z dnia na dzień potęguje jego chęć wydostania się na zewnątrz, wyjście z wieżowca, chęć bycia wolnym. Tylko czy to w ogóle jest możliwe?

Czytając Wolność Urojoną, śmieszy człowieka zachowanie kolegów Alana. Ślepo wierzą w to, co głoszą media i zwyczajnie płyną z nurtem rzeki, który to nurt wypłukuje im z głów jakąkolwiek umiejętność samodzielnego myślenia. Śmieszy, no bo przecież żadne z nas takie nie jest. Żadne z nas nie kupuje suplementów reklamowanych w telewizji, żadne z nas nie wierzy w informacje podawane nam codziennie w radiu, żadne z nas nie marzy o nowiuśkim iPhonie, żadne nie jest uzależnione od internetu czy Facebooka, żadne z nas nie chce mieć więcej i zarabiać więcej, żadne z nas nie przywiązuje wielkiej wagi do rzeczy zupełnie nieistotnych. Brzmi niepokojąco znajomo, prawda? 

Wolność Urojona to antyutopia, ale czyta się ją raczej jak nieco przerysowany dokument. Wieżowiec, w którym żyje Alan to mrowisko, a ludzie to mrówki, które pracują bez wytchnienia w złudnym przekonaniu, że są szczęśliwe, dorabiając tak naprawdę tych, którzy stoją nad nimi z batem. No bo czym lepiej zamydlić oczy i zamknąć usta, jeśli nie nowinkami technicznymi i głoszeniu wszem i wobec, że wszyscy jesteśmy wolni, równi i możemy mówić i robić co chcemy? Coraz częściej łapię się na myśleniu, że tak naprawdę rodzimy się tylko po to, żeby harować za marne grosze, żeby potem na łożu śmierci zdać sobie sprawę, że tak naprawdę nigdy nie żyliśmy. Tylko czy jesteśmy w stanie umknąć kapitalizmowi? Czy jesteśmy w stanie zrezygnować ze wszystkich tych dóbr, dzięki którym żyjemy na pozór lepiej, spokojniej i szczęśliwiej? Wystarczy zadać sobie pytanie "czy byłbym w stanie skasować konto na fejsie i zrezygnować z abonamentu na internet?". Jednak może wcale nie musimy rezygnować z życia, jakie znamy, ale najpierw musimy zdać sobie sprawę z tego, że jesteśmy wykorzystywani? Może musimy zajrzeć w głąb siebie i znaleźć to, co tak naprawdę przynosi nam radość? Nie dajmy się stłamsić i nie pozwólmy, by nam wmawiano, że szczęście mogą nam sprawiać tylko takie rzeczy, z których mamy jakąś materialną korzyść. Może wolność to świadomość, że nie żyjemy w świecie, jaki kreują media?

Teraz trochę o samej fabule. Czuję niedosyt. Brakuje mi więcej informacji na temat świata przedstawionego, funkcjonowania społeczeństwa, wątków pobocznych, itp, a cała akcja rozegrała się jak na mój gust zbyt szybko. Mogłaby z tego wyjść całkiem niezła seria na wzór Igrzysk Śmierci czy Niezgodnej, z tym że trochę mroczniejsza i o wiele bardziej realistyczna.

Czy polecam? Jasne. Nareszcie jakiś powiew świeżości w rodzimej literaturze i to w dodatku na poziomie.

Jeśli recenzja jest zbyt chaotyczna - przepraszam. Zabierałam się do jej napisania już kilka dni i nie mogłam dobrać odpowiednich słów. Mimo wszystko starałam się jak mogłam ;)

Wolność Urojoną przeczytałam dzięki uprzejmości autorów.

Książkę przeczytałam w ramach Wyzwania 2015



czwartek, 9 kwietnia 2015

Terry Pratchett, Neil Gaiman - Dobry Omen


Tytuł: Dobry Omen
Autor: Terry Pratchett, Neil Gaiman
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Opis: Zgodnie z Przenikliwym i Trafnym Proroctwem Agnes Nutter jedynej całkowicie wiarygodnej wróżki świat skończy się w sobotę. Dokładnie mówiąc: w najbliższą sobotę. Jeszcze dokładniej: zaraz po kolacji. A wieczorem zerwą się armie Nieba i Piekła. Zapłoną morza ognia. Księżyc okryje się krwawym całunem. I to jest główny kłopot Crowleya (byłego węża, dziś agenta Piekła) i jego przeciwnika, a zarazem starego przyjaciela Azirafala (autentycznego Anioła). Bo ni chcą być tu na dole (lub na górze, z punktu widzenia Crowleya).
Ocena: 2/6



Pewnego wieczoru na świat przyszedł chłopiec. Tak naprawdę to dwóch chłopców - jeden z nich to syn amerykańskiego attaché kulturalnego, drugi zaś - syn Mr Younga, najzwyklejszego zjadacza chleba. Jest też trzeci chłopiec, a imię jego Wielki Adwersarz, Pogromca Królów, Anioł Bezdennej Otchłani, Be­stia zwanej Smokiem, Książę Tego Świata, Ojciec Kłamstwa, Szatański Pomiot i Władca Ciemności, zwany dalej Antychrystem, a jeszcze dalej po prostu Adamem. O losie chłopców przesądziła pomyłka sióstr zakonnych (satanistek), które zagrały chłopcami w "trzy kubki", co poskutkowało tym, że żadne z dzieci nie trafiło tam, gdzie trafić powinno. Toteż w niebie, jak i na ziemi, jak i w piekle przez jedenaście błogich lat uważało się, że Warlock, syn attaché kulturalnego, jest Antychrystem, który ma sprowadzić na świat zagładę. Jakież było zdziwienie wszystkich, w szczególności Crowleya - wysłannika Piekieł, kochającego drzemki i swojego bentleya - odpowiedzialnego za cały ten bajzel, Azirafala - anioła, a także bibliofila antykwariusza, oraz Agnes Nutter - od trzystu lat martwej wróżki, której przepowiednia końca świata jako jedyna okazała się trafna i dokładna, kiedy okazało się, że Warlock Antychrystem wcale nie jest. Księciem Piekieł jest oczywiście Adam, ale okazuje się, że on wcale nie chce końca świata...

Przejdę od razu do sedna. Powodem mojej nieobecności jest właśnie ta książka (i zepsuty komputer). Czytałam ją przez ponad dwa miesiące i ogólnie unikałam jak ognia, ale że nie lubię nie kończyć książek, toteż się zmusiłam. Zmaganie się z Dobrym Omenem było jak rodzenie kamieni nerkowych - długie, męczące i bolesne (szczególnie dla oczu). Na początku daje się odczuć, że autorzy bardzo starali się, żeby książka była lekka i zabawna, ale efekt okazał się odwrotny od zamierzonego. Długie, zawiłe zdania wybijają czytelnika z rytmu. W dodatku są to zdania zbudowane w taki sposób, że zanim skończy się je czytać, już się zapomina, co było na początku, a temat zdążył się zmienić pięć razy. Jest tu mnóstwo niepotrzebnych wstawek, które miały mieć charakter humorystyczny, ale często były totalnie wyrwane z kontekstu i znów się człowiek zdążył dziesięć razy pogubić. Myślałam, że po prostu muszę brnąć dalej, że może przywyknę do tego dziwacznego stylu i skakania w fabule, ale przeczytałam połowę książki i nadal nie do końca wiedziałam, co się tak naprawdę dzieje. Ciężko się toto czyta, sama fabuła bywa zabawna (jedno zdanie, tylko jedno, rozśmieszyło mnie tak bardzo, że w samolocie do domu zaczęłam śmiać się w głos), ale na ogół jest raczej nudno. Wystąpiło mnóstwo zupełnie niepotrzebnych wątków, które miały chyba pełnić rolę zapchajdziury i również wybijają czytelnika z rytmu. W notatkach mam napisane, że czasem odnosi się wrażenie, jakby tę książkę napisał ktoś na kwasie. Nie jestem w stanie sobie przypomnieć konkretnie, dlaczego tak napisałam, ale wierzę, że miałam powód.

O Gaimanie i Pratchetcie słyszałam wiele dobrego, ale po tak kiepskim pierwszym spotkaniu nie wiem, czy skuszę się na coś jeszcze ich autorstwa, bo Dobrym Omenem jestem mega rozczarowana. Sam pomysł niezły, ale wykonanie to totalna porażka.

Czy polecam? Raczej nie.


Książkę przeczytałam w ramach Wyzwania 2015


wtorek, 10 lutego 2015

Not Cool [film]


Tytuł: Not Cool
Reżyseria: Shane Dawson
Ocena: 5/10

Pittsburgh. Grupa nastolatków, starych znajomych z liceum, przyjeżdża do rodzinnego miasta na święto dziękczynienia. Hucznie imprezują, piją, tweetują, blogują, instagramują, skype'ują i robią to, co wszystkie współczesne nastolatki - żyją i uczestniczą w życiu innych za pomocą mediów społecznościowych.

Scotta (Shane Dawson), najpopularniejszego niegdyś licealistę, rzuca dziewczyna, co sprawia, że chłopak załamuje się, ale nie daje za wygraną i śledzi byłą za pomocą aplikacji w smartfonie, chcąc z nią jeszcze raz porozmawiać i może przekonać, by to niego wróciła. Idąc ulicą, nie zauważa nadjeżdżającego samochodu, który go potrąca. Okazuje się, że za kierownicą siedzi Tori (Cherami Leigh), obśmiewana w liceum przez wszystkich, a już szczególnie przez Scotta, który nadał jej ksywę Tori The Whory. Chłopak prosi dawną koleżankę o podwózkę. Ta nie jest temu zbyt przychylna, ale w końcu zgadza się. Przejażdżka owocuje upojną nocą spędzoną w aucie Tori. Tam okazuje się, że Scott nienawidzi studenckiego życia i że nic nie jest tak jak było kiedyś. Życie Tori natomiast zmieniło się kompletnie, dziewczyna jest szczęśliwa i uwielbia studia. Od tej pory ta dwójka postanawia zrealizować wszystkie punkty na liście Tori, przeżywając tym samym przygodę i zakochując się w sobie.

Kolejna historia opowiada o Joelu (Drew Monson) od lat zakochanym w Janie (Michelle Veintimilla), siostrze Scotta. Dziewczyna nie odwzajemnia uczuć przyjaciela, Joel ucieka się więc do najróżniejszych sztuczek, żeby rozkochać w sobie Janie. Z marnym skutkiem.

Shane Dawson jest jednym z bardziej znanych youtuberów, który od zawsze interesował się filmem. Kiedy jego kariera aktorska nie wypaliła, postanowił stanąć po drugiej stronie kamery i tak powstał Not Cool. Film na pewno nie spodoba się wszystkim, bo poczucie humoru Shane'a jest bardzo specyficzne. Sama oglądam jego vlogi, jedne śmieszą mnie mniej, drugie bardziej, ale na ogół śmieszą, jednak jeśli chodzi o jego filmowy debiut... Cóż, nie mogę powiedzieć, żeby to sukces. Historia jest bardzo oklepana, popularny w liceum nastolatek i wyśmiewana przez niego koleżanka ze szkolnej ławy zamieniają się miejscami i w końcu w sobie zakochują. Ta część filmu jest jeszcze do zniesienia. Co mnie totalnie odrzuciło i zmierziło to Joel i jego podejście do Jeanie. Chłopak ma na jej punkcie obsesję i sam przyznaje, że zależy mu tylko na tym, żeby się z nią przespać. Niby jest w niej zakochany, ale w zupełnie obrzydliwy i nieakceptowalny sposób.

Aktorstwo w sumie ujdzie, ale mam nadzieję, że Drew Monsona nie zobaczę już w żadnym filmie. Nie lubię go jako youtubera, jako aktora tym bardziej, bo jest gorzej niż mierny.

Reasumując, wolę oglądać Shane'a na YouTube, a jeśli kiedykolwiek przyjdzie mu reżyserować kolejny film, mam nadzieję, że scenariusz będzie odrobinę bardziej oryginalny. Not Cool to film, który można sobie puścić jako tło dla codziennych obowiązków, nie jest wart poświęcenia mu półtorej godziny pełnej uwagi, bo to historia jakich wiele.

wtorek, 3 lutego 2015

Becca Fitzpatrick - Black Ice


Tytuł: Black Ice
Autor: Becca Fitzpatrick
Wydawnictwo: Otwarte
Opis: Nie daj się zwieść pozorom!
Britt długo przygotowywała się do wymarzonej wyprawy wzdłuż łańcucha górskiego Teton. Niespodziewanie dołącza do niej jej były chłopak, o którym dziewczyna wciąż nie może zapomnieć. Zanim Britt odkryje, co tak naprawdę czuje do Calvina, burza śnieżna zmusza ją do szukania schronienia w stojącym na odludziu domku i skorzystania z gościnności dwóch bardzo przystojnych nieznajomych. Jak się okazuje, obaj są zbiegami. Britt staje się ich zakładniczką. W zamian za uwolnienie zgadza się wyprowadzić ich z gór.Gdy dziewczyna odkrywa mrożący krew w żyłach dowód na to, że w okolicy grasuje seryjny morderca, a ona może stać się jego kolejnym celem, sprawy przybierają dramatyczny obrót…
Ocena: 2/6

Britt ma osiemnaście lat i całe życie stoi przed nią otworem. W czasie wiosennej przerwy, wraz ze swoją bogatą przyjaciółką Korbie, postanawia wyruszyć na wycieczkę w góry Teton, do rodzinnej posiadłości koleżanki, Idlewilde. Britt do tej wyprawy szykowała się prawie rok. Zamierzała przejść cały łańcuch górski i udowodnić byłemu chłopakowi, Calvinowi, że jest twarda tak jak on. W drodze do Idlewilde okazuje się, że auto Britt nie jest w stanie pokonać zaśnieżonej trasy. Dziewczęta po chwili namysłu postanawiają wyruszyć wprost w burzę śnieżną w poszukiwaniu pomocy. Trafiają na niewielką chatkę, w której dostrzegają palące się światła. Zziębnięte walą do drzwi. Ku zdziwieniu Britt, drzwi otwiera Mason, chłopak, którego poznała wcześniej tego samego dnia. Dziewczyna od razu czuje się bezpieczniej, ale czy nie popełnia właśnie największego błędu w swoim życiu?

No, troszkę mi się pochorowało i zwlekałam z napisaniem o tej książce ponad tydzień, ale już jestem. Muszę jednak przyznać, że zwlekałam nie tylko ze względu na chorobę. Po prostu opadały mi witki za każdym razem, kiedy przysiadałam do pisania. Okazuje się, że po raz kolejny dałam się zwieść wysokim notom na LC i GR. Wygląda na to, że nigdy się nie nauczę, że kategorii young adult będę dawała kolejne szanse, a i tak skończy się to zawodem, ale nadal będę próbowała. No ale do rzeczy.

Mam z Black Ice problem. Mój problem to przede wszystkim główna bohaterka. Dziewczyna, która od początku dokonuje błędnych i nielogicznych wyborów; dziewczyna, która za swoją najlepszą przyjaciółkę ma snobkę, która poniża ją na każdym kroku (ale jest bogata, a to przecież najważniejszy aspekt przyjaźni). Dziewczyna, która od roku przygotowuje się na górską wycieczkę, ćwiczy, szykuje ubrania, prowiant... Nie wie jednak, że w góry, w miejsce dzikie, gdzie telefony komórkowe tracą zasięg, przede wszystkim zabiera się telefon satelitarny. Ale nie mogę jej winić, w końcu przygotowywała się do tej wycieczki od roku. Albo autorka zrobiła niedokładny research, ale tego nie wiem. W końcu, gdyby Britt miała telefon satelitarny, całe to gorące law story nie miałoby miejsca. Britt to dziewczyna, która nie potrafi dać sobie na spokój z chłopakiem, który jej nie chciał. Britt w kółko o nim rozmyśla, zastanawia się, co w takiej sytuacji zrobiłby Calvin, co Calvin by pomyślał, co by powiedział. Ja rozumiem, że to boli, każdy w końcu był zakochany, ale takie rozczulanie się po kilkuset stronach robi się po prostu mało atrakcyjne. Mało tego, do Britt nie dociera, że chłopak, który z nią zerwał najwidoczniej nie chce mieć z nią nic wspólnego, o nie. Ta wyprawa to głównie dla niego. Dziewczyna chce, żeby Calvin też wziął w niej udział, żeby mogła mu pokazać, że nie jest delikatnym i zależnym od wszystkich kwiatuszkiem (którym zresztą jest). Mimo wszystko jest gotowa wybaczyć mu, że zrywając z nią, zrujnował najważniejszą noc w jej życiu (czyt. bal absolwentów *chlip, chlip*), taka jest dobra! Britt jest opryskliwa, złośliwa i, co tu dużo mówić, głupia jak but. Gra w durne gierki, udaje kokietkę, jest zwyczajnie nie do zniesienia. Dowodów na bezdenną głupotę Britt jest mnóstwo, większość z nich zaznaczyłam na czytniku, ale naprawdę nie wiem, czy starczyłoby mi czasu, żeby je wszystkie tutaj wyszczególnić. Poza tym możliwe, że ktoś by mnie pozwał za udostępnianie większej części książki. 

Drugi problem, jaki mam z Black Ice, to fabuła. Teoretycznie nie ma się czego czepiać, bo w końcu akcja jest wartka, cały czas coś się dzieje, intryga goni intrygę... a jednak. Fabuła jest zwyczajnie nie z tej ziemi. Nie zrozumcie mnie źle, uwielbiam romans paranormalny, ale Black Ice romansem paranormalnym nie jest. Niby zostało nam to wyjaśnione tak, że nikt nie powinien się przyczepić, bo Mason/Jude wcale nie jest tym złym, on chciał dobrze, ale nie mógł, ma dobre serduszko i w ogóle cud, miód i orzeszki. A jednak spokoju nie daje mi fakt, że Britt i tak wpadła po uszy. Jakby nie patrzeć, chłopak ją uprowadził, ją i jej tak zwaną przyjaciółkę. Mówił, że nie chciał, że musiał, a ja myślałam sobie "matko, przecież to niemożliwe, żeby ktokolwiek dał się na to nabrać". Jednak chyba się myliłam, patrząc na ocenę na LC. Mój problem z Black Ice jest taki, że chłopak, w którym zakochuje się główna bohaterka to porywacz, który mógł pomóc jej uciec, ale nie chciał. Mój problem jest taki, że Britt, mimo że z początku wie, że ma do czynienia z syndromem sztokholmskim, postanawia to zignorować i daje za wygraną, pozwalając obezwładnić się "prawdziwemu uczuciu". Mój problem z Black Ice jest taki, że gdyby taka historia faktycznie miała miejsce, Britt byłaby martwa, a w najlepszym przypadku uwiązana gdzieś w piwnicy, jednak wciąż przekonana o prawdziwości swoich uczuć, bo na tym właśnie polega syndrom sztokholmski.

Moim kolejnym problemem jest sposób, w jaki autorka decyduje się przedstawić kobiety w tej powieści. Wiem, że Becca Fitzpatrick ma jakieś dziwne ciągoty w kierunku mizoginii. Co prawda nie czytałam Szeptem (i po lekturze Black Ice wiem na pewno, że nie przeczytam), ale czytałam na temat tej serii bardzo dużo i wiem, że jej główna bohaterka również okazuje się silna, twarda, niezależna, dopóki na horyzoncie nie pojawia się Prins Czarming i odbiera jej całą wolną wolę. Drażni mnie kreowanie takich postaci kobiecych przez mężczyzn, ale kiedy kobiety same strzelają sobie w ten sposób w stopę, zwyczajnie nie jestem w stanie tego zrozumieć.

Ze względu na tempo wydarzeń, powieść przeczytałam dość szybko. Technicznie jest w porządku, nie ma błędów, co tylko zadziałało na korzyść powieści i poskutkowało dwiema gwiazdkami, a nie jedną. 

Komu polecam? Ogólnie odradzam, ale wiem, że należę do mniejszości, której Black Ice nie przypadło do gustu, więc ci, co chcą i tak przeczytają, o ile jeszcze tego nie zrobili.


Książkę przeczytałam w ramach Wyzwania 2015


środa, 21 stycznia 2015

10 rzeczy ze świata literatury, których nie znoszę

Przypomnijcie mi, żebym nie piła yerby przed snem, bo potem nie mogę spać i do głowy przychodzi mi miliard głupich pomysłów. Poniżej przedstawiam Wam jeden z nich, czyli

10 rzeczy ze świata literatury, których nie znoszę

1. Drapieżne Mary Sue
Czyli takie panie, zwykle występujące w literaturze z gatunku young adult, które są piękne bez makijażu, bo jak wiadomo makijaż to zło i każda kobieta, która go nosi jest nieczysta; nosi koszulki Guns N' Roses; umiała strzelać z AK-47 już w łonie matki, wszystko wie najlepiej, jest najinteligentniejsza z całego przedszkola i w ogóle nikt jej nie podskoczy, ale ślini się na widok umięśnionej klatki piersiowej. Najchętniej spoconej.

2. Kiedy autor bierze się za temat, o którym nie ma pojęcia.
Tłumaczyć chyba nie trzeba. Takich książek wydaje się teraz całe mnóstwo, a zainteresowanie jest odwrotnie proporcjonalne do logiki. Przykład: 50 twarzy Greya czy Klątwa tygrysa.

3. Wydawanie fanfiction w postaci książki.
Tego w ogóle nie ogarniam. Tak się przyjęło od czasów Zmierzchu, że fanfiki z tegoż fandomu wydaje się masowo. Po co? Jeśli coś jest fanfikiem, niech fanfikiem pozostanie. BŁAGAM. Bo kiedy coś jest niezłe jako fanfik, jako książka trafi do szerszego grona i ludzie będą musieli za to zapłacić, a zwykle bywa tak, że taka książka jest w najlepszym wypadku mierna.

4. Self publishing.
Czyli pisać każdy może, źle lub jeszcze gorzej, o ile ma w sakwie trzydzieści srebrników. Ja wiem, że wydawnictwa lubią pieniążki, ale to już zakrawa o jakąś paranoję, jak można wydawać syf? Jak można nie mieć szacunku dla własnej pracy? Nie zdarzyło mi się jeszcze nigdy przeczytać książki, która była naprawdę dobra, a jednocześnie wydana za pieniądze autora, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.

5. Piękne i naturalne vs. Wymalowane szmaty.
Jakże cudowne zjawisko, kiedy autorki bez umiejętności przelewają te cechy ba swoje bohaterki, czyniąc tym samym te z makijażem nędznymi, głupimi kreaturami, które nawet nie wiedzą, kto to Szekspir! Przytoczę Wam opis, taki z pamięci, ale na bank wpasuje się w większość schematów fabuły z gatunku YA. "Była szczupła, niezbyt umięśniona, ubierała się na sportowo i lubiła trampki. Miała długie, lśniące włosy, po mamie/tacie. Nie malowała się, bo uważała, że nie ma sensu poprawiać natury. Skórę miała białą jak mleko, bez jednego zatkanego pora, pryszcza, nie daj borze zmarszczki. Była cicha, spokojna, dobrze się uczyła, kochała Szekspira, była inteligentna i w ogóle nie miała pojęcia o tym, jaka jest piękna. Uświadomiło jej to dopiero stado nowych adoratorów, a wśród nich ON. Ten jeden jedyny, wyśniony, boski, który zwrócił na nią uwagę". Jak bardzo trzeba być niedowartościowanym i próżnym, żeby idealnie pasować do standardów akceptowanych przez społeczeństwo i jednocześnie uważać się za brzydala? No ale to jeszcze nie koniec, bo wśród nich jest ONA. Nemezis, która ma bujne loki, duży biust, idealną figurę, ALE nosi tony makijażu! W dodatku ubiera się jak jakaś zdzira! Szpilki, spódniczki, obcisłe bluzeczki, kto to słyszał! Na pewno jest durna, a już na STO procent nie czyta Szekspira! Z nienawiścią naszej Mary Sue nie ma nic wspólnego fakt, że Nemezis ma ją gdzieś i nie całuje ziemi, po której stąpa Marysia oraz nie pisze peanów na cześć światła tańczącego w kurtynie jej gęstych, lśniących włosów. Nie, Marysia Zuzanka nie jest zawistna, ona wszystkich kocha, ba! nawet fiordy jej z ręki jedzą! Fajnie jak tak laski same na siebie jadą. Nie trzeba facetów, żeby rozdupczyć emancypację kobiet w drobny mak.

6. Promowanie niezdrowych zachowań.
Mam na myśli to, co dzieje się od czasu Zmierzchu, czyli promowanie przemocy w związku. Przemoc w związku objawia się ignorowaniem woli partnera, przymuszanie go do rzeczy, których ten nie chce, grożenie "jeśli nie tego nie zrobisz, to...". Taka sytuacja ewidentnie ma miejsce w 50 twarzach Greya chociażby. Grey praktycznie zmusza Anę do podpisania kontaktu, nie omawia z nią jej limitów i grozi, że jeśli użyje słowa bezpieczeństwa, wszystko kończy się tu i teraz. Pominę fakt, że BDSM, które występuje w książkach Leonard nie ma nic wspólnego z prawdziwym BDSM. Okropnie mierzi mnie fakt, że to właśnie kobiety tworzą takich bohaterów, same strzelają sobie w stopę, bo rujnują to, o co walczyły wcześniejsze pokolenia kobiet. Korzystają z tych dobrodziejstw i mają czelność je niszczyć, wydając taką kaszanę, a czytające to durnoty nie marzą o niczym więcej. Ale wiecie, co jest najgorsze? Że kobiety chcą potem takich związków, takiego BDSM, takiego traktowania, bo uważają, że to szczyt marzeń, że facet, który je spierze na kwaśne jabłko jest tym, czego zawsze chciały. To jest chore, ale jak już mówiłam w punkcie 2. - zainteresowanie odwrotnie proporcjonalne do logiki.
Dalej jest też obśmiewanie zdrowych nawyków żywieniowych, sportu itp.

7. Promowanie bohaterek, które są słabe i wiecznie zależne od mężczyzn.
Patrz punkt 5. i 6. - ona nie jest piękna, dopóki on jej tego nie powie, ona dopiero wtedy użyje czerwonej szminki, kiedy on stwierdzi, że dobrze by wyglądała, ona nie ma swojego zdania, dopóki on jej go nie narzuci. Cho-re.

8. Postacie drugoplanowe w roli ściennej tapety.
Czyli przyjaciele i rodzina głównych bohaterów, które nie pełnią żadnej roli poza zapchaj dziurą. Żeby nie było, że nasze Mary Sue i Gary Stu są entisosołszal. Te postacie często są jak te trzy małpy, co to nie widzą, nie mówią i nie słyszą. Po prostu są tam gdzieś, czasem coś burkną, a wachlarz ich odzywek jest tak bogaty jak zasób słownictwa Groota. Autor da nam pobieżną historię każdego (albo i nie) i spoko, czego chcieć więcej?

9. Regionalizmy.
Zabijta mnie, mości państwo, ale nie jestem w stanie tego zdzierżyć. I to nie, żeby regionalizmy występowały w dialogach, bo to rozumiałabym jako chęć podkreślenia pochodzenia bohatera. To się zdarza w narracji. Nagminnie. No weź i się nie wkurz.

10. Prequele.
I prequele prequeli, podczas gdy seria właściwa od dziesięciu lat czeka na swoją kontynuację. Co mnie obchodzi, co Mordimer robił, kiedy się uczył na inkwizytora? Teraz ma ciekawsze życie, a ja wciąż nie wiem, co dzieje się dalej! Prequele to takie zapychacze i maszynka do robienia pieniędzy. Bo fani i tak kupią, c'nie?

Jak macie ochotę, to napiszcie u siebie, czego Wy nie lubicie w literaturze, albo piszcie w komentarzach. Chętnie polemizuję ;D

A tak w ogóle, to jestem z siebie dumna. Blogowanie póki co idzie mi w tym roku całkiem nieźle. Mam nadzieję, że tak już zostanie.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Veronica Roth - Wierna (Niezgodna #3)


Tytuł: Wierna
Autor: Veronica Roth
Wydawnictwo: Amber
OPIS: Społeczeństwo frakcyjne, w które Tris tak wierzyła, legło w gruzach – podzielone walką o władzę, naznaczone śmiercią i zdradą. Jednego tyrana zastąpił drugi. Miastem rządzą niepodzielnie bezfrakcyjni. Tris wie, że czas uciekać. Lecz jaki świat rozciąga się poza znanymi jej granicami? Może za murem będzie mogła zacząć z Tobiasem wszystko od nowa, bez trudnych kłamstw, podwójnej lojalności, bolesnych wspomnień? A może poza miastem nie ma żadnego świata…
Ocena: 4.5/6

Tris wraz z grupką przyjaciół ucieka z Chicago. Odkąd rządzą nim bezfrakcyjni z Evelyn na czele, zapanowała tam anarchia, a miasto zaczęło popadać w ruinę. Przyjaciele jadą autem przed siebie, nie do końca wiedząc, gdzie się udać. I kiedy krajobraz za oknem zaczyna się zmieniać, dostrzegają, że ktoś na nich czeka. Zostają zabrani do Agencji, ośrodka, w którym dowiadują się, że całe ich życie to kłamstwo, że byli tylko szczurami doświadczalnymi w rękach ludzi uważających się za bogów, których chora ideologia doprowadzi do tragedii.

Wierna to plot twist, którego się nie spodziewałam. Okazuje się, że mamy tu do czynienia z historią a'la Truman Show, z tym że na większą skalę. Zawsze wywołuje to we mnie jakiś niesmak, czuję się zdradzona i oszukana. Chicago, frakcje, Niezgodni - wszystko jest jedynie eksperymentem w rękach rządu, a poza granicami miasta każda rzecz ma zupełnie odwrotną wartość.

Jeśli miałabym oceniać każdą z części trylogii według wartości, jakie niosą, Wierna byłaby zdecydowanie na pierwszym miejscu. Mamy tutaj Agencję, która czuwa nad miastami-eksperymentami, chcąc doprowadzić do eliminacji osobników z genami uszkodzonymi, czyli tych, których wyniki w testach przynależności wskazywały jednoznacznie frakcję, do której dana osoba powinna przynależeć. Agencja nie ma żadnych skrupułów, dla dobra eksperymentu jest w stanie wymordować połowę jego populacji czy wykasować pamięć wszystkim mieszkańcom miast. Wszystko po to, by przywrócić czystość genetyczną. Jeśli to nie brzmi znajomo, to podpowiem tylko, że Hitler kierował się podobną ideologią, zwaną Eugeniką.

Wierna to powieść o mniejszościach. O tym, jak są uciskane, a ich zasługi umniejszane. Jak "czyści genetycznie" są uprzywilejowani i "zdrowi", a uszkodzonych genetycznie traktuje się jak ułomnych. I mimo że w świetle prawa CG i UG są sobie równi, to każdy wie, że jest inaczej i tę różnicę wyraźnie daje się odczuć. Veronica Roth w Wiernej uświadamia czytelnikowi, jak bardzo absurdalne jest takie myślenie i tego rodzaju ideologie. Pokazuje, że gdyby świat naprawdę bazował na równości i pomaganiu sobie nawzajem, lepiej by nam się żyło.

Jeśli chodzi o zakończenie - I TU ZACZYNA SIĘ SPOILER - to liczyłam na coś bardziej dramatycznego. Po cichu miałam nadzieję, że Tris wyruszy do Chicago razem z Tobiasem, coś pójdzie nie tak i ich pamięć też zostanie zresetowana. Wiecie, tak, żeby całkiem o sobie zapomnieli i już nigdy się nie zeszli, żyli osobno, a cały ich wysiłek i odniesione podczas walk rany poszły na marne. Myślę, że to fanów pary zabolałoby bardziej niż śmierć Tris. Chciałabym chociaż raz przeczytać tego rodzaju zakończenie, bo najwidoczniej mam jakieś masochistyczne skłonności. Chociaż domyślam się też, że taka książka by się nie sprzedała, bo wszyscy kochają happy endy, i mimo śmierci głównej bohaterki, wszystko skończyło się dobrze, a ludzie żyli długo i szczęśliwie - I TU SPOILER SIĘ KOŃCZY.

Bardzo brakowało mi w tej części emocji. Bohaterowie są co prawda dojrzalsi, a Roth wyraźnie poprawiła się jako pisarka, ale brak wściekłości, żalu, rozgoryczenia, rozpaczy czy poczucia straty sprawia, że Wierna nie jest tak dobra, jak mogłaby być. Niby te wszystkie uczucia gdzieś tam są, ale jest ich mało i są dość mocno przytłumione.

Technicznie, występują te same błędy, co w poprzednich częściach. Drobne literówki, niekiedy dziwny szyk zdań, dziwaczny przekład imion, ale poza tym jest w sumie okej.

Komu polecam? Tym, którzy przeczytali wcześniejsze części Niezgodnej, rzecz jasna ;)

Seria Niezgodna:

3. Wierna 

Książkę przeczytałam w ramach Wyzwania 2015


niedziela, 18 stycznia 2015

Whiplash [film]


Tytuł: Whiplash
Reżyseria: Damien Chazelle
Ocena: 6/6

Andrew Neyman (Miles Teller) to dziewiętnastoletni perkusista uczący się w najlepszej szkole muzycznej w kraju - Konserwatorium Schaffera na Manhattanie. Chłopak gra w jednym ze szkolnych zespołów, jednak nikt go tam nie lubi i mimo że radzi sobie nieźle i tak nigdy nie jest perkusistą numer jeden. 

Pewnego dnia na próbę zespołu Andrew przychodzi Terrence Fletcher (J.K. Simmons), najbardziej wymagający nauczyciel, perfekcjonista. Zaprasza Neymana do swojej grupy muzycznej i już na pierwszej próbie Andy przekonuje się, że lekcje z nowym profesorem będą drogą przez piekło. Terrence to świetny nauczyciel, najlepszy, bycie w jego zespole to prestiż i przepustka do sławy. Terrence udziela nie tylko lekcji muzyki, ale także lekcji życia.



Fletcher testuje swoich uczniów do granic możliwości, rzuca najpodlejszymi obelgami, każe im grać do późnych godzin nocnych, aż będą perfekcyjni w tym, co robią, nie zwracając uwagi na zmęczenie czy krew lejącą się z dłoni młodego perkusisty. Ale Andrew to nie zniechęca. Trenuje jeszcze ciężej, aż przychodzi dzień, w którym przez przypadek otrzymuje swoją pierwszą szansę - konkurs muzyczny. Chłopak daje z siebie wszystko i kolejnym razem znów jest pierwszym perkusistą, jednak jak to zwykle bywa, coś musiało pójść nie tak. Autobus, którym jedzie Andy łapie gumę i gdy chłopak jedzie wynajętym autem, jest tak roztrzęsiony, że nie zauważa nadjeżdżającej ciężarówki. W szoku, chłopak wysiada ze stratowanego auta i pędzi na konkurs. Dociera cały zakrwawiony i kiedy zespół zaczyna grać, chłopak nie jest w stanie za nim nadążyć. Fletcher przerywa koncert i daje Andrew do zrozumienia, że powinien opuścić salę, co jest jednoznaczne z wydaleniem z grupy. Dziewiętnastolatek ma tego dość, puszczają mu nerwy i rzuca się na nauczyciela, za co zostaje wyrzucony ze szkoły. To jednak nie koniec rywalizacji między uczniem i mistrzem. Dopiero później odkryją jak bardzo obaj są mściwi, a jednocześnie genialni w tym, co robią.

Whiplash to opowieść o tym, jak kosa w końcu trafia na kamień. To starcie dwóch bardzo silnych osobowości, perfekcjonistów, którzy nie odpuszczają, dopóki nie dostają, czego chcą. Z takiego połączenia może powstać mieszanka tylko i wyłącznie wybuchowa i tak też się dzieje. Whiplash to film, który trzyma w napięciu od początku do końca. To film, który sprawia, że serce bije mocniej i szybciej, film, który zapada w pamięć na długo i pozostawia człowieka roztrzęsionym i z przyspieszonym oddechem.

Mogę szczerze powiedzieć, że to chyba najlepszy film, jaki widziałam. Nie pamiętam wszystkich filmów, jakie kiedykolwiek obejrzałam, ale żaden jeszcze nie wywołał u mnie tak silnych emocji. Teller okazał się aktorem z niesamowitym talentem, J.K. Simmons również pokazał, co potrafi, w rolę nauczyciela-tyrana wcielił się świetnie.

Nie jestem fanką jazzu, ale ścieżka dźwiękowa w Whiplash jest naprawdę dobra i kto wie, może przekonam się do tego rodzaju muzyki.

Film polecam dosłownie każdemu. Poster się nie myli, to naprawdę brawurowe dzieło i obowiązkowa pozycja każdego kinomaniaka.

piątek, 16 stycznia 2015

Księga Życia [film]


Tytuł: Księga Życia/The Book of Life
Reżyseria: Jorge R. Gutierrez
Ocena: 6/6

Manolo (Diego Luna), Joaquin (Channing Tatuum) i Maria (Zoe Saldana) są przyjaciółmi od dziecka. Chłopcy rywalizują o względy dziewczynki, podczas gdy Maria swoimi występkami doprowadza do szału ojca, burmistrza miasta. Pewnego dnia przebiera się miarka i Maria musi opuścić miasteczko i wyjechać do Hiszpanii, gdzie ma pobierać nauki. 

W międzyczasie dwoje bogów, La Muerte i Xibalba, dawni kochankowie, zakładają się o to, który z chłopców poślubi dziewczynkę. La Muerte obstawia, że Manolo, dając mu dar czystego i dzielnego serca. Xibalba natomiast ucieka się do podstępu i obdarowuje Joaquina zaczarowanym medalem, dzięki któremu nie umrze bądź nie zostanie zraniony z ręki wroga. Ten kto wygra, będzie rządził Krainą Pamiętanych, a ten, kto przegra - szarą i smutną Krainą Zapomnianych.

Mijają lata, Manolo, wbrew swojej woli, zostaje torreadorem, podtrzymując tym samym rodzinną tradycję, a Joaquin, tak jak jego ojciec, zostaje obrońcą uciśnionych. Obaj z niecierpliwością czekają na powrót Marii, który zbiega się z pierwszą korridą Manolo. 

Dziewczyna jest świadkiem porażki przyjaciela, który woli grać na gitarze, zamiast zabić byka, co sprawia, że budzą się w niej uczucia. Od tej pory mężczyźni rywalizują między sobą na poważnie, a Xibalba po raz kolejny gra nieczysto. Kiedy Maria i Manolo mają się spotkać, podstępny bóg wysyła węża, by ukąsił mężczyznę, ale w ostatniej chwili dziewczyna ratuje przyjaciela i umiera. Manolo, nie myśląc wiele, zawiera układ z Xibalbą i również daje się ukąsić, ale kiedy trafia do Krainy Pamiętanych okazuje się, że Marii tam nie ma...


Księga Życia to jedna z piękniejszych bajek, jakie widziałam i na mojej prywatnej liście staje na pierwszym miejscu razem z Jak wytresować smoka. Fabuła jest niesamowita, mimo że to kolejna opowieść o miłości. Dlaczego? Chociażby dlatego, że Maria jest samodzielną, silną kobietą, która daje jasno i wyraźnie do zrozumienia, że dość ma seksistów, którzy mówią jej, co ma robić i jak się zachowywać. Bajka to też swego rodzaju doping dla tych, którzy borykają się z różnymi problemami. La Muerte sama mówi, że każdy może umrzeć, ale dzieciaki, z którymi właśnie miała do czynienia, będą miały odwagę, by żyć. A Świeczkarz zachęca do napisania swojej własnej historii. 


Obsada jest nieziemska. Oryginalny dubbing jest naprawdę świetny i nie wiem, czy polski będzie w stanie powielić te wszystkie gry słów i czy będzie równie zabawny. Głos Świeczkarzowi, mojej ulubionej postaci, aka Weirdo with a beardo, podkłada Ice Cube. Mało tego, sposób mówienia i zachowywania się Świeczkarza jest dokładnie taki jak Ice Cube'a czy innych raperów. Dacie wiarę?

Muzyka w tym filmie jest wspaniała, aż chce się tańczyć i śpiewać. Usłyszymy tu też kilka nowych aranżacji starszych utworów. Ogólnie nie jestem zwolenniczką śpiewających bohaterów w animacjach. Między innymi dlatego nie przepadam za Krainą Lodu, ale w Księdze Życia piosenki raz, że są naprawdę dobre, a dwa, że nie są śpiewane bezustannie.

Animacja jest świetna, bardzo kolorowa i pełna detali. Ale to chyba scenariusz i dialogi podbiły moje serce najbardziej. Tu główną nagrodę znów wygrywa Świeczkarz, który wita się z kałużą i wygaduje różne inne śmieszne rzeczy. Nie brak tu też odniesień do innych filmów. Przykładowo Świeczkarz i Xibalba stojący obok siebie od razu przypominają Dżina i Jafara z Aladyna, a jedna z kuzynek Manolo woła "Come here, loverboy!", co fanom Dirty Dancing od razu nasunie pewne skojarzenia.

Jedyny mankament filmu to to, że był stanowczo za krótki i za mało mi było Krainy Pamiętanych, która jest piękna, kolorowa i radosna, a zmarli bawią się w najlepsze.

Księga Życia to piękna bajka o życiu i każdym rodzaju miłości, którą polecam wszystkim i każdemu z osobna.

środa, 14 stycznia 2015

21 najpiękniejszych rzeźb z książek

Nie lubię niszczenia książek. Nie lubię pozaginanych rogów, rozwarstwionych okładek, połamanych grzbietów, ale jeśli mowa o prawdziwej sztuce, która faktycznie cieszy oko, jestem w stanie pohamować moją wewnętrzną bestię i cieszyć się tym, co widzę. Serce nadal boli, ale już nie tak bardzo. Poniżej możecie zobaczyć kilka takich dzieł.

1. Jaskinia w książce

wtorek, 13 stycznia 2015

Veronica Roth - Zbuntowana (Niezgodna #2)


Tytuł: Zbuntowana
Autor: Veronica Roth
Wydawnictwo: Amber
Opis: Dzień, kiedy szesnastoletnia Tris dokonała wyboru, powinien zostać uczczony świętowaniem przez frakcję, do której przystąpiła – jednej z pięciu, jakie istnieją w zniszczonym katastrofą Chicago. Zamiast tego zakończył się tragedią. Przejście z Altruizmu do Nieustraszoności zburzyło jej świat, pozbawiło rodziny, zmusiło do ucieczki, ale i połączyło z Tobiasem – Nieustraszonym o stalowych oczach.
Ocena: 3.5/6

Po symulacji ataku Chicago znów opanowuje chaos. Część Nieustraszonych dopuszcza się zdrady i przyłącza do Erudytów, podczas gdy reszta frakcji opowiada się przeciwko nim. Jeanine Matthews jest teraz wrogiem numer jeden, a Tris jest tym, czego bezduszna kobieta chce najbardziej, bo dziewczyna jest pierwszą w historii Niezgodną tak silną, że nie działają na nią nawet najbardziej wymyślne symulacje, które wypróbowuje na niej przywódczyni Erudytów. 

Kiedy Cztery zostaje przywódcą Nieustraszonych, rodzi się plan, który ma się zakończyć śmiercią Jeanine. Tris jednak zdaje sobie sprawę, że nie może na to pozwolić, zanim nie odzyska bardzo ważnych danych z siedziby Erudycji. Wie, że musi dopuścić się zdrady.

Nie wiem, co mam myśleć o tej części. Z jednej strony dużo się dzieje, są intrygi, których brakowało mi w pierwszej książce, ale te intrygi okazały się bardzo przewidywalne. Jedyną niewiadomą, której nie byłam w stanie rozgryźć do końca to ta informacja, której tak zażarcie pilnowała Jeanine, ale to też nie było jakieś wielkie łał. Związek Tris i Tobiasa ewoluuje i w tej chwili mam go już serdecznie dość. Z tą Tris to mam taki trochę dylemat, bo jednocześnie ją lubię i nie. Została teraz Mary Sue na pełny etat. Wszystko robi najlepiej, jest najsilniejsza, najmądrzejsza, najodważniejsza, a każdy ją podziwia. Rozumiem, że to główna bohaterka, ale trzeba postawić jakieś granice. Dać trochę supermocy innym postaciom. Co stało na przeszkodzie, żeby każdy miał "to coś"? Nic, byliby bardziej zwartą grupą i razem roznieśli Erudytów w drobny mak. Z drugiej strony lubię jej sposób myślenia, bo jest w miarę logiczny i dobrze napisany. 

Styl autorki wciąż trzyma poziom. Nadal pojawia się mnóstwo detali, ale książkę czyta się bardzo szybko, bo dużo się dzieje. Polskie tłumaczenie natomiast pozostawia wiele do życzenia. Imiona tłumaczone są bardzo pokracznie, a błędów logicznych i literówek jest cała masa.

Jednak mimo tych wszystkich drażniących mnie aspektów, Zbuntowaną czytało mi się nieźle i dobrze się przy niej bawiłam.

Polecam tym, którzy już mają za sobą Niezgodną i zastanawiają się, czy brać się za kolejną część. Jest to seria na tyle niezła, że warto zapoznać się z całą historią.

Seria Niezgodna:

1. Niezgodna
2. Zbuntowana ←
3. Wierna

Książka przeczytana w ramach Wyzwania 2015


poniedziałek, 12 stycznia 2015

Veronica Roth - Niezgodna (Niezgodna #1)


Tytuł: Niezgodna
Autor: Veronica Roth
Wydawnictwo: Amber
Opis: Szesnastoletnia Beatrice dokonuje wyboru, który zaskoczy wszystkich, nawet ją samą. Porzuca Altruizm i swoją rodzinę, by jako Tris stać się twardą, niebezpieczną Nieustraszoną. Będzie musiała przejść brutalne szkolenie, zmierzyć się ze swoimi najgłębszymi lękami, nauczyć się ufać innym nowicjuszom i przekonać się, czy w nowym życiu, jakie wybrała, jest miejsce na miłość.
Ocena: 4.5/6

Altruizm, Erudycja, Prawość, Nieustraszoność i Serdeczność to pięć frakcji, na które została podzielona społeczność Chicago. Po kolejnej wojnie ludzie jednogłośnie postanowili wyeliminować cechy kierujące dotychczas rządzącymi i nigdy więcej nie pozwolić, by zawładnęły jakąkolwiek jednostką. W ten sposób egoizm zastąpiła bezinteresowność, głupotę inteligencja, nieszczerość i dwulicowość zastąpiła uczciwość, niechęć i obojętność- uczciwość, a tchórzostwo - odwaga. Aby dowiedzieć się kto nadaje się do jakiej frakcji, każdy szesnastolatek przechodzi test przynależności, który wskazuje mu, gdzie najlepiej by pasował, ale test to tylko sugestia. Każdy może sam wybierać, do jakiej frakcji chce przynależeć. Gorzej, jeśli test przynależności nie jest jednoznaczny i pokazuje więcej niż jeden wynik, bądź żadnego. W najlepszym wypadku taka osoba staje się bezfrakcyjnym i odtąd musi radzić sobie sama, w najgorszym - muszą zginąć, bo Niezgodni zagrażają swoimi wszechstronnymi umysłami idealnie działającemu systemowi.

Beatrice Prior jest Niezgodna. Tylko dzięki życzliwości Tori, która nie wierzy w niezawodność systemu, udaje jej się uniknąć śmierci. Dołącza do nieustraszonych i kiedy już zyskuje przyjaciół, odnajduje miłość i pokonuje trudy nowicjatu, dochodzi do incydentu, który zmienia życie Tris w koszmar.

Po Niezgodną sięgnęłam z taką obsuwą, bo nie czułam  do tej książki żadnego pociągu. Wiedziałam, że będzie to kopia Igrzysk Śmierci, które kocham, a zwyczajnie nie podoba mi się, kiedy dzieje się tak, że jak jakaś książka z konkretnego gatunku osiąga ogromny sukces, to nagle pojawia się miliard innych łudząco podobnych. I mimo że ciężko tych podobieństw nie zauważyć, to nie będę porównywała jednej serii z drugą.

Dlaczego w takim razie zdecydowałam się jednak sięgnąć po Niezgodną? Tak w ramach wyzwania. Potrzebowałam książki, która będzie miała w tytule jedno słowo i oto jest. Czego zupełnie się nie spodziewałam to to, jak bardzo spodoba mi się Niezgodna. Podoba mi się postapokaliptyczny świat, który zbudowała Roth, lubię też jej postacie, mimo że Tris to taka trochę Mary Sue w przebraniu. Styl autorki jest na wysokim poziomie, podobają mi się detaliczne opisy, które są w dobrym guście i nie przekraczają granic absurdu. Lubię fakt, że Tris nie wchodzi do Jamy i nie tłucze wszystkich na kwaśne jabłka w pierwszym dniu nowicjatu. Podoba mi się, że uczucie między nią i Tobiasem rodzi się powoli, zamiast pojawiać się nagle jak Filip z konopii jak to zwykle w young adult bywa. Co mi się niekoniecznie podobało to to, że ten związek w ogóle ma miejsce. Jeśli czytam dystopię, to chcę bohaterkę, która kopie wszystkim tyłki, a nie migdali się po kątach. Jest wojna, do jasnej. Ja wiem, że Beatrice jest nastolatką, że hormony, bla, bla, bla, ale czytając o rewolucji, chcę, żeby to rewolucja była na pierwszym miejscu, a nie służyła jako tło dla całujących się nastolatków. Kolejna rzecz, której mi brakowało, to intrygi. Za mało! Gdzie są zdrajcy? Gdzie szpiedzy? Gdzie suspens? Gdzie momenty, które powodują, że szczęka roztrzaskuje się o podłogę? Poza tym sądzę, że cały ten wątek frakcji powinien być lepiej wyjaśniony, bo niby rozumiem zamysł, ale nadal wydaje mi się to trochę absurdalne, że każdy człowiek może mieć tylko jedną cechę charakteru, bo inaczej pójdzie do piachu.

W każdym razie Niezgodną czytało mi się bardzo dobrze i bardzo szybko. Jestem zadowolona, a biorąc pod uwagę fakt, jaką cholerną jestem marudą, to wiele o książce świadczy.

Zastanawia mnie tylko, czy Roth, pisząc swoją serię, myślała o tym, co dzieje się na świecie i dlatego napisała Niezgodną, czy po prostu uznała, że skoro Igrzyska odniosły taki sukces, to ona też spróbuje i bardziej opierała się na twórczości Suzanne Collins niż na wydarzeniach ze świata? Bardzo chciałabym, żeby to było to drugie.

Komu polecam? Fanom dystopii, rzecz jasna. No i porządnego young adult, które ostatnio stało się tak modne i tak pełne szajsu, że ciężko odnaleźć w nim prawdziwą perełkę. Niezgodna może nie jest do końca perełką, ale jest zdecydowanie czymś, na co warto zwrócić uwagę.

A, no i jeszcze jedno. Kto do cholery kieruje pociągiem?!?

Seria Niezgodna:

1. Niezgodna 
2. Zbuntowana
3. Wierna

Książka przeczytana w ramach Wyzwania 2015


niedziela, 11 stycznia 2015

Samotny mężczyzna [film]


Tytuł: Samotny mężczyzna/A single man
Reżyseria: Tom Ford
Ocena: 6/6

Samotny mężczyzna jest ekranizacją książki Christophera Isherwooda o tym samym tytule. To historia George'a Falconera (Colin Firth), brytyjskiego profesora jednego z uniwersytetów Los Angeles, który nie może pozbierać się po tragicznej śmierci ukochanego.

Film ukazuje kilka dni z życia George'a. Jak każdy kąt w jego wielkim i teraz już pustym domu wywołuje wspomnienia, a w każdym z tych wspomnień jest Jim (Matthew Goode). Jim, który mimo że znacznie młodszy od George'a, był jego bratnią duszą, oazą spokoju i skrawkiem nieba na ziemi przez ponad szesnaście lat. I kiedy wydawało się, że tych dwoje będzie ze sobą już zawsze, Jim ginie w wypadku samochodowym. W jednej chwili świat wykładowcy legł w gruzach, co gorsza, jako że były to lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku, nie pozwolono mu pożegnać się z ukochanym i wziąć udziału w pogrzebie, by nie wywoływać niepotrzebnego skandalu. Jedyną osobą, jakiej George może się wyżalić, jest Charlotte (Julianne Moore), która mimo blichtru w jakim żyje, sama jest nieszczęśliwa.

W końcu nastaje dzień, gdy profesor, pozbawiony sensu swojego życia, postanawia je zakończyć. Przygotowuje wszystko jak należy, na biurku zostawia listy, polisy na życie, klucze, broń, przygotowuje sobie nawet ubranie, by po przyjściu z pracy zakończyć swoje cierpienie raz na zawsze. Ale tego dnia coś się zmienia. George napotyka osoby, które sprawiają, że wraca do życia, jego zmysły wyostrzają się, a wszystko nabiera kolorów i wtedy wykładowca zmienia swoją decyzję. Swój szczególny udział w takim obrocie spraw ma jeden ze studentów Falconera, Kenny (Nicolas Hoult), z którym mężczyzna spędza wieczór. Obaj upijają się w domu George'a i zasypiają. Budząc się, profesor odkrywa, że jego student ukrył broń, nie chcąc tym samym dopuścić, by pierwotny plan mentora powiódł się. Ten widok sprawia, że George'a ogarnia uczucie ciepła i wtedy wszystko się kończy.

Nie od dziś wiadomo, że Tom Ford to Midas naszej ery i zamienia w szczere złoto wszystko, czego się dotknie. Pokazał już co potrafi w dziedzinie mody i kosmetyków, a potem postanowił podbić świat filmu, debiutując zarówno jako reżyser i scenarzysta. Moim zdaniem debiut bardzo udany, bo Samotny mężczyzna to jeden z lepszych filmów, jakie dane mi było zobaczyć. Z jednej strony delikatny i spokojny, ale też pełen cierpienia i dylematów. Jedna rzecz, która zwróciła moją uwagę i bardzo mi się spodobała, to to jak kolorystyka ujęć zmieniała się, kiedy w życie Falconera wkraczał ktoś, kto wnosił w jego życie chociaż odrobinę radości. Momentami nasycenie barw było tak ostre, że bolały oczy, ale było to coś zupełnie nowego, czego nie widziałam wcześniej.

Ale czym byłaby ta produkcja bez tak doborowej obsady? Niesamowity Colin Firth, który samą twarzą gra tak, że ciarki chodzą po plecach. Przepiękna i niezawodna w roli melodramatycznej Charlotte Julianne Moore oraz Goode i Hoult, którzy też nie raz udowodnili, że są świetnymi aktorami.

Spłakałam się na tym filmie jak nie wiem. Jest niesamowity i jestem pewna, że wspomnienie po nim oraz uczucia jakie we mnie wywołał, pozostaną ze mną na długi czas. 

Komu polecam? Czy ja wiem? Chyba wszystkim, bo dobre filmy o miłości są uniwersalne.

Film zrecenzowany w ramach Wyzwania 2015


P.S. Homofobom, którzy zechcą pouczać mnie na temat związków homoseksualnych oraz wskazywać wersety z ich świętej księgi, mówiących jak to ich bóg nienawidzi pedałów, od razu mówię, że ich komentarze będą usuwane. Nie jestem zainteresowana wolnością słowa, która ogranicza wolność innych ludzi.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Lois Lowry - Dawca + film


Tytuł: Dawca
Autor: Lois Lowry
Wydawnictwo: Media Rodzina
Opis: W świecie Jonasza wszystko jest doskonałe: nie ma bólu, przemocy ani cierpienia, nie trzeba podejmować decyzji ani dokonywać wyborów. Nie ma też barw, muzyki ani uczuć. Obowiązuje tu ścisły regulamin, którego nikt nie waży się łamać. Każdy zna przypisaną mu rolę w społeczeństwie i wykonuje ją perfekcyjnie. Dwunastoletni Jonasz ma właśnie otrzymać swoją i rozpocząć szkolenie.
Ocena: 3-/6

Dzieciństwo Jonasza właśnie dobiega końca. Chłopiec kończy dwanaście lat, tym samym wkraczając w świat dorosłych. Każdy dwunastolatek podczas uroczystej ceremonii otrzymuje przydział do pracy, która według Starszyzny najbardziej będzie do niego pasowała. Starszyzna nigdy się nie myli, gdyż dzięki absolutnej infiltracji, ma możliwość obserwowania dzieci w każdym momencie ich życia. Wszystko po to, by rola, jaką nastolatki mają odegrać w społeczeństwie, była zgodna z ich preferencjami.

Świat, w którym żyje Jonasz nie wie, czym jest ból, głód, nienawiść czy miłość. Jego świat nie zna wojny, kolorów, muzyki ani zwierząt. Pozbawiony wszelkich bodźców jest miejscem, które społeczność uznała za bezpieczne.

Podczas własnej ceremonii Jonasz nie zostaje wywołany na scenę. Początkowo jest tylko podenerwowany, mając pewność, że nieomylna Przewodnicząca Rady Starszych ten jeden raz popełniła błąd i zaraz go naprawi. Tak się jednak nie dzieje, a chłopca ogarnia coraz większa panika. Kiedy ostatni dwunastolatek schodzi ze sceny, pada imię Jonasza. Wtedy dowiaduje się, że rola, jaką ma odegrać, jest wyjątkowo ważna i jedyna w swoim rodzaju. Chłopiec ma zostać Biorcą Pamięci.

Szkolenie Jonasza trwa już rok. Dzięki dotychczasowemu Biorcy, który każe nazywać się Dawcą Pamięci, nastolatek poznaje wspomnienia z czasów, kiedy świat pełen był barw, muzyki, emocji i sztuki był na porządku dziennym. Nastolatek postanawia porzucić dotychczasowe życie w dniu, w którym ogląda film, gdzie jego ojciec zwalnia jedno z bliźniaków jednojajowych. Jonasz od zawsze kojarzył zwolnienie z czymś miłym. W końcu zwalnianie staruszków wiązało się z wielką uroczystością i radością. Okazuje się jednak, że zwolnienie to nic innego jak zastrzyk uśmiercający zwalnianego. Od tej pory dwunastolatek i Dawca obmyślają plan, dzięki któremu wszystkie wspomnienia, które dotąd pobrał, zostaną zwrócone społeczeństwu, by to na nowo nauczyło się żyć w świecie uczuć i barw. Okazuje się jednak, że nie będzie miał na to czasu. Kiedy wraca ze szkolenia do domu, dowiaduje się, że mały chłopczyk, Gabriel, który od pewnego czasu mieszkał z rodziną Jonasza, ma zostać zwolniony kolejnego dnia z samego rana. Nie myśląc wiele, nastolatek pakuje najpotrzebniejsze rzeczy i ucieka, zabierając ze sobą Gabriela. Czy uda mu się ochronić życie własne i chłopca? Czy odnajdzie azyl? Czy społeczeństwo, które do tej pory uważał za idealne, będzie w stanie poradzić sobie z losem, który je czekał?

Powiem Wam tak: to nie jest zła książka. Ale wiele, WIELE brakuje jej do dobrej. Autorka poczęstowała nas samą esencją i co prawda nie jest to złe, ale z drugiej strony nie ma tutaj żadnych wątków pobocznych, przez co powieść jest tak krótka (nie wiem, skąd na LC ponad 200 stron, moja ma ledwie 104), a co za tym idzie, nie ma szans zżyć się z bohaterami. Są tak samo nijacy jak ich szarobure, wyprane z emocji społeczeństwo. Może tak miało być, ale każdy z nas wie, że autorom zawsze zależy na tym, żeby jego postacie były ciekawe i różnorodne, a tutaj tego nie ma. Nie byłam w stanie odczuwać wszystkiego razem z Jonaszem (kto, tak nawiasem, wpadł na tłumaczenie tych wszystkich imion na polski? porażka), złość, która nim targała, kiedy dowiedział się od rodziców, że Gabriel ma zostać zwolniony spłynęła po mnie jak po kaczce, bo i z tym maluchem nie miałam okazji się zżyć.

Dziwna to książka. Jest tak cholernie bezpłciowa, że nie wiem, co więcej mogłabym o niej napisać. Zwyczajnie nie ma o czym. Jedyny pozytyw to sam koncept. Trochę taki a'la Equilibrium. Widzieliście Equilibrium? To też taki trochę Dawca, ale bardziej dla dorosłych, z większą ilością akcji i Christianem Bale'em w roli głównej. Ogólnie chodzi o pozbawienie samych siebie wszelkich bodźców, które mogłyby wywoływać emocje, tj. szeroko pojęta sztuka, zwierzęta, hormony, itd. Z jednej strony pomysł niezły, bo pozbawiając siebie uczuć, automatycznie eliminujemy nienawiść i chciwość, a te jak wiadomo zawsze prowadzą do wojny. Z drugiej, trochę szkoda, że nie ma w domach psów, kotów czy, jak w moim przypadku, królików, ale gdybym miała wybierać, to pewnie wybrałabym opcję numer jeden. To bardzo romantyczne, takie stawianie pięknych idei ponad wszystko, ale bardzo niepraktyczne, bo w obliczu wojny i śmierci, każdy dałby się pokroić za taki spokój jak w Dawcy.

Suma summarum, książka ujdzie, ale jak się nie ma zbyt dużych wymagań, bo sama koncepcja jest naprawdę ciekawa i to 3- daję właśnie za pomysł. Komu polecam? Fanom dystopii, którzy nie są zbyt wymagający.

Czy przeczytam resztę Kwartetu? Szczerze mówiąc, wątpię.

W skład Kwartetu wchodzą:

1. Dawca 
2. Skrawki błękitu
3. Posłaniec
4. Syn

Tytuł: Dawca Pamięci (The Giver)
Reżyseria: Phillip Noyce
Ocena: 3/6

Fabuły streszczać nie będę, bo zrobiłam to wyżej, przejdę więc do sedna. Oglądając, udawałam, że nie przeczytałam książki godzinę przed seansem i nie wiem, jak osoby, które faktycznie widziały tylko film, ale dla mnie to był totalny chaos. Jak mawiali starożytni Rosjanie: naucz się czytać książkę i oglądać jej ekranizację jako dwa zupełnie niezależne od siebie dzieła i formy rozrywki. Tak też się starałam, ale kuuuuuuurde! Jonas (Brenton Thwaites) i jego przyjaciele Asher (Cameron Monaghan) i Fiona (Odeya Rush) powini mieć najwyżej trzynaście lat. W książce nie istniała przemoc, a w filmie tłukli się, aż miło. W książce nie istniał też wątek miłosny, ale film przecież byłby klapą, gdyby chodziło o coś więcej niż zabujanych nastolatków. To samo zrobili z Igrzyskami Śmierci. Wiecie jak mnie to wkurza? Książka jest o wojnie, buncie, człowieczeństwie, a oni robią z tego papkę o miłości, bo nuż, widelec zaczęłabym sama myśleć o tym, jaki świat jest do kitu. 
Dawca Pamięci kipi przesadnym dramatyzmem i emocjami. Było kilka fajnych tekstów, które padły z ust Meryl Streep grającej Przewodniczącą Rady Starszych i Jeffa Bridgesa grającego Dawcę, ale to tyle. Jasne, że widząc wszystkie wspomnienia ulatujące z głowy Jonasa, poryczałam się, aż miło, ale ja potrafię popłakać się na reklamie pasty do zębów.

Film zrobiony ładnie, z rozmachem, z doborową obsadą, ale... nijaki. Do tego wyjątkowo denerwująca Kate Holmes (odmawiam nazywania "Katie" prawie czterdziestoletniej kobiety, wybaczcie) i powstała mieszanka bardzo wybuchowa. Polecam, jak ktoś ma dużo prasowania, albo gotowania. Można sobie włączyć tak jako tło.

Książkę przeczytałam w ramach Wyzwania 2015, o którym pisałam tu.


Tak naprawdę film mogłam podciągnąć pod punkt "film oparty na książce", ale obejrzałam ostatnio naprawdę niesamowity film, również na postawie książki, i to o nim napiszę w kolejnym poście.

linkwithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...