Tytuł: Player One
Autor: Ernest Cline
Wydawnictwo: Amber
Opis: Rok 2044. Kryzys zrujnował największe mocarstwa. W Ameryce ludzie głodują i zamarzają na ulicach. Miasta zamieniły się w osiedla slumsów i przyczep kampingowych.Osiemnastoletni Wade ucieka od rzeczywistości i cały wolny czas spędza w OASIS, globalnym wirtualnym świecie, w którym każdy może być tym, kim chce. To internet nowej generacji, wszechobecna symulacja, gdzie można robić wszystko – żyć, uczyć się, bawić i kochać.
Ocena: 2/6
Rok 2044. Świat pogrążony jest w biedzie i głodzie ze
względu na panujący kryzys energetyczny. Jedyną ucieczką od paskudnej
rzeczywistości jest OASIS, wirtualna rzeczywistość, w której każdy może być kim
chce. Tutaj można chodzić do szkoły, bawić się, pracować czy zakochać, w OASIS
wszystko jest możliwe. Pięć lat wcześniej, kiedy umiera twórca OASIS, James
Halliday, świat ogarnia szaleństwo. Bezdzietny Halliday postanawia przekazać
całą swoją fortunę temu, kto pierwszy odnajdzie jego jajo wielkanocne (ang.
easter egg – nawiązania do gier, filmów, muzyki, ogólnie pojętej popkultury
zamieszczane przez twórców tychże) w OASIS. Rozpoczyna się wyścig. Jajogłowi pracują w pocie czoła, by odnaleźć
pierwszy klucz, który ma ich poprowadzić dalej do zwycięstwa. Mijają lata.
Kiedy większość dała już za wygraną, tablica wyników zmienia się i na pierwszym
miejscu pojawia się imię tajemniczego Parzivala.
Świat przedstawiony w Player One jest świetny. Nie mówię tu
o świecie realnym, bo ten opisany jest jedynie po łebkach. Wszędzie rdzewiejące
pojazdy, porzucone przez właścicieli, których nie było stać na paliwo, a „dom”
Wade’a Wattsa to jedna z wielu przyczep, które stoją jedna na drugiej. Świat
wirtualny natomiast jest czymś, co chciałabym zobaczyć. OASIS jest podzielona
na sektory, w każdym sektorze mogą znajdować się dziesiątki/setki mniejszych i
większych planet, z których każda rządzi się własnymi prawami. Tu zalety się
kończą.
Jako że rzeczywistość OASIS jest dużo bardziej atrakcyjna od
świata realnego, cała ludzkość spędza tu swoje dnie (chyba że jest jednym z
niewielu szczęśliwców, którzy mają pracę). Gra podobno nie uzależnia, co
zostało dowiedzione medycznie. Jednak Wade, jak większość ludzi, robi przerwy
jedynie na jedzenie, spanie i siku, a kiedy zakłada na wizjer i rękawice,
elementy niezbędne do gry w OASIS, oddycha z ulgą i dopiero tu czuje się jak w
domu. To jeden z kilku problemów, jakie mam z Player One. Coś zostaje
powiedziane, czytelnik ma w to uwierzyć, ale zachowanie żadnej z postaci tego
nie potwierdza.
Wade jest zagorzałym jajogłowym i wie, że Halliday chciał,
żeby wszyscy pokochali to, co on. Słowem: lata 80-te. Halliday uwielbiał ten
okres w swoim życiu, kochał każdą grę, serial, film czy muzykę z tamtego okresu
i każdemu jajogłowemu wypadało je znać. Zastanawia mnie natomiast jedna rzecz.
Wade zna każdy ulubiony serial, film i grę twórcy OASIS. Jeśli Halliday lubił
jakąś piosenkę, Wade wiedział wszystko i mam na myśli absolutnie wszystko o tym
utworze, wykonującym ją zespole, roku wydania, reszcie piosenek i tekstów z
tego albumu, który zresztą znał na pamięć i przesłuchał miliard razy. To samo z
filmami/serialami. Watts znał każdą linijkę tekstu ulubionych filmów Hallidaya,
bo – jak mówi – ten widział ponad czterdzieści razy i ogląda go kilka razy w
miesiącu, a tamten sto pięćdziesiąt siedem (nie żartuję, Wade widział Świętego
Graala Monty Pythona 157 razy). Do tego zagrał w każdą ulubioną grę Hallidaya.
Również miliard razy i grał w nie tak długo, aż pobił wszelkie rekordy, a potem
podobno grał raz na jakiś czas, dla przypomnienia, tak kilka razy w miesiącu.
Rzecz polega na tym, że w chwili, gdy poznajemy Wade’a Wattsa konkurs trwa już
pięć lat, my znamy go od około pół roku, kiedy mówi nam, że zna na pamięć
wszystko, co kiedykolwiek polubił Halliday. To mówi chłopak, który chodzi do
szkoły, a więc ma jakieś obowiązki poza przyjemnościami i hobby, którym stało
się poszukiwanie jaja. W ciągu tego pół roku chłopak nie zagrał w żadną grę,
nie obejrzał żadnego filmu, nie przesłuchał ani jednej płyty, co podobno robił
kilka razy na miesiąc/tydzień. Nie lubię, kiedy tak się dzieje. Autorzy mają
nieskończone możliwości, jeśli chodzi o fabułę. Nie mają ograniczonego czasu
czy środków, nie ogranicza ich technologia. Mogą poświęcić postaci tak wiele
kartek, jak tylko im się podoba, jednak Cline ograniczył się do zmuszenia
czytelnika, żeby uwierzył w to, co Wade mu powie, nie potwierdzając tego
czynami i uważam, że poszedł tu na łatwiznę.
To niesie za sobą konsekwencje w postaci Wattsa, który jest
we wszystkim najlepszy. Kiedyś zrobił/posłuchał/obejrzał coś tam i teraz jakoś
niespodziewanie sobie o tym przypomniał i rozwiązał zagadkę, która zbliżyła go
do wygranej. Spójrzmy chociażby na pierwszy etap: Miedziany Klucz. Jakimś
sposobem odkrył lokalizację krypty, w której miał znajdować się klucz. Tam miał
się zmierzyć z liczem (takim Kel’Thuzadem, dla graczy WoWa), ale nie
pojedynkowali się w tradycyjny sposób, o nie. Mieli zagrać w Jousta, w którego
Wade grywał oczywiście pasjami ze swoim przyjacielem Aechem i pokonuje
Acereraka za pierwszym razem. Chwilę później okazuje się, że rywalka Wade’a,
Art3mis (oasisowa celebry tka, blogerka, w której podkochuje się nasz główny
bohater), odkryła kryptę już ponad miesiąc temu, ale nie mogła pokonać licza.
Art3mis jako pierwsza zdobywa kolejny klucz, Jadeitowy, a potem pomaga Wade’owi
w ostatecznej rozgrywce, bo inaczej przegrałby z tymi złymi, którzy chcą wygrać
konkurs i wykorzystać OASIS do niecnych celów. Art3mis jest dużo zdolniejsza i
ma znacznie większą wiedzę niż Wade, ale mimo wszystko to on jest w czepku
urodzonym szczęściarzem, który wszystko wie, wszystko umie i dostaje to, czego
chce bez zbędnego wysiłku, podczas gdy Samantha jest jedynie dziewczyną, którą
kocha Wade.
Kiedy chłopak w końcu wyznaje Art3mis, co do niej czuje, ta
go odtrąca, co jest raczej oczywiste, bo raczej ciężko jest kochać kogoś, kogo
nie widziało się nawet na zdjęciu, ani nie rozmawiało tak na poważnie. Wade
popada w czarną rozpacz i nie wie, co ze sobą robić po „zerwaniu” (którego
nigdy nie było, bo ta dwójka nawet nie była parą, ale co tam). Do tego wysyła
jej kwiaty, wypisuje, wydzwania, mimo że prosiła go, żeby tego nie robił, ale
przecież ignorowanie próśb osoby, którą lubisz to oznaka szacunku i dozgonnej
miłości. Koniec końców Art3mis i Parzival są razem, bo Player One była przecież
jak dotąd niewystarczająco przewidywalna.
Problem kolejny:
tu w rozmowie z Aft3mis (foto z Kindle, bo jestem zbyt leniwa, żeby przepisywać) |
Bo przecież osoba, która czuła się
kobietą całe życie, płaci gruby hajs za operacje i terapie hormonalne nigdy nie
będzie prawdziwą kobietą, prawda? :)))) Nie wiem nawet, co mam o tym napisać.
Przeczytałam, potem przeczytałam jeszcze raz, bo nie mogłam uwierzyć, że Cline
tak na serio, ale jednak oczy mnie nie myliły.
Podobała mi się relacja Wade’a z Ache’em. Zawsze wspierali
się nawzajem, nigdy nie było sytuacji, gdzie jeden drugiego wystawiłby do
wiatru. I wszystko układało się całkiem nieźle, aż dwójka spotkała się w realu.
Okazuje się, że H to czarna, krótkowłosa dziewczyna przy kości, która *WERBLE*
JEST LESBIKJĄ!!! UUUUUUUHUHUUUU KTO. BY. SIĘ. SPODZIEWAŁ? To oczywiste jest, że
jak gruba i krótkowłosa, to na pewno lesba, bo przecież nie może być inaczej.
Nie mogłaby być w typie Wade’a, bo jeszcze by się zakochał i okazałoby się, że
tak naprawdę Aech wcale nie jest lesbijką, a po prostu czekała na tego jednego
jedynego Wattsa. W ogóle lesbijki nie mogą być wątłe i filigranowe, bo takie
właśnie kobiety lubi większość mężczyzn, a jak wiadomo istniejemy tylko po to,
żeby spełniać ich oczekiwania. Doceniam fakt, że Cline próbował wpleść w fabułę
jakąś różnorodność, bo w końcu są tu grające w gry dziewczyny, osoby różnej
orientacji i koloru skóry (Daito i Shoto – jajogłowi z Japonii, którzy tu i
ówdzie wtrącali japońskie zwroty… *ciarki wstydu*), ale mu to nie wyszło.
BARDZO mu nie wyszło.
Gołym okiem widać, że Player One to pierwsza książka Cline’a,
w dodatku pisana na szybko, bo mimo że to prawie pięćset stron, to postacie są
mdłe, nieciekawe i tak płaskie, że niemal wklęsłe. Cały świat w sumie kręci się
wokół Wade’a, który jest chodzącym ideałem, a reszta postaci jest w sumie
nieważna, o ile akurat nasz główny bohater ich nie potrzebuje.
Przeczytałam już wiele powieści tego typu i nietrudno jest
rozpoznać, kiedy autor wie, co robi, a kiedy po prostu spisuje swoje marzenia,
wcielając się w nich w rolę głównego bohatera. Jedyne, czego wymagam, kiedy
biorę książkę do ręki, to odrobina realizmu. Postaciom trzeba poświęcić czas,
porządnie je opisać, nadać im charakteru, a przede wszystkim sprawić, by nie
były perfekcyjne. Dobrze napisana postać musi mieć jakieś wady, słabości, żeby czytelnik
mógł się jakoś do niej odnieść, umiał się z nią utożsamić. Tego właśnie
szukamy, kiedy czytamy książki.
Playera chciałam przeczytać od dawna i kiedy w końcu mi się
udało, powieść okazała się mega zawodem, bo była zwyczajnie płytka i nijaka,
mimo ogromnego potencjału. Cóż, pozostaje czekać na filmową adaptację.
***
Długo mnie nie było i raczej marne szanse, że wrócę na stałe. Ten blog nigdy nie był popularny, a 5 komentarzy pod recenzją to był wielki sukces. Wpadnę sobie czasem pożalić się na jakąś książkę i tyle. Do zobaczenia za rok 😆